Jestem w szoku…70% dzieci nie jest przytulanych przez swoich rodziców (wg. Rzeczpospolitej). Jak podaje RZP winna temu jest praca. Coraz większe wymagania pracodawców, a co za tym idzie – praca do późnych godzin wieczornych. Dzieci żyją same sobie. Zdawkowe relacje w stylu – jak minął dzień, wystarczają zapracowanym rodzicom.
A ja powiem tak – nie wyobrażam sobie tego. Wiem, wiem łatwo mi powiedzieć – w końcu jeszcze w domu jestem. Tylko, że ta stan nie trwa wiecznie, nie będzie też trwać zawsze. Za chwilę się skończy i co? Wracam do pracy i przestaje przytulać swoje dzieci? Pracuję w korporacji. Praca w nadgodzinach to coś naturalnego i takie dni zdarzają się i pewnie jeszcze nie raz się zdarzą. Tylko jak można zupełne zignorować potrzeby maluchów (czy starszych).
Nasz dom jest pełen miłości. Oboje wyszliśmy z domów, w których przytulanie, mówienie „kocham Cię” było czymś codziennym. To dzięki mojej mamie, babci, dziadkowi nie mogę żyć beż czułości. Nasze dzieciaki zawsze znajdą otwarte ramiona. Zawsze mogą wspinać się na nasze kolana, tylko po to, żeby za sekundę z nich zejść. Przytulamy się, głaszczemy.
Każdy koszmar nocny przeganiamy, przynosząc przestraszonego malucha do nas do łóżka. Każde z naszych dzieci wie, że u nas w sypialni zawsze znajdzie się miejsce i dla nich, nawet jeśli będą chcieli spać z nami przez całą noc.
Nasz dzieciaki wiedzą co znaczy „kocham Cię”. Wiedzą kiedy tego używać. Nawet Krysia przytulając się, zawsze mówi „KOSIAM”. Marcel nagminnie NIE KOCHA Krysi. Maciek kocha wszystkich, a Hania stosuje metodę uśmiechu na każdy dźwięk.
Pan K powtarza mi to codziennie. Zawsze przytula. Nie wyobrażamy sobie pójść spać w kłótni. Przez całe małżeństwo, ani razu nie zdarzyło nam się położyć pokłóconym.
Maciek – 8-latek – niby już ma „swoje sprawy”, niby buziak od mamy jest już „wstydliwy”, ale nadal lubi się przytulić, pocałować. To takie naturalne.
Najlepiej czujemy się, leżąc całą 6tką, wtuleni na łóżku i oglądając bajki. To jest nasz azyl i nikt i nic nie jest w stanie nam tego zabrać.
Nie jestem typową matką. Nie można podciągnąć mnie pod kategorię „matka polka cierpiąca” – bo ja nie cierpię. Jest mi dobrze, tak jak jest. Dzieci czasem wkurzają, czasem przeginają – ale to ich święte prawo – są dziećmi. Nie chodzę w rozciągniętym dresie. Zawsze przed wyjściem stroję się i maluję – ot takie kobiece conieco.
Nie jestem też matką „narzekająco-uciekającą”. Nie potrzebuje „chwili dla siebie (wystarczy mi samotna wyprawa do hipermarketu), nie musze jeździć do SPA na odstresowanie – bo jeden, czy dwa dni masażu i tak nie zmienią reszty mojego życia. Nie są mi konieczne cotygodniowe wyjścia z przyjaciółką – bo jak ją potrzebuję, to zadzwonię i przyjdzie do mnie i pogada w każdej chwili. Ja naprawdę najlepiej czuję się w otoczeniu mojej czwórki i Pana K. Nic więcej do szczęścia potrzebne mi nie jest.
Pan K czasem marudzi coś o wyjściu na piwo z kolegami – najczęściej idzie, i co? Kończy się to powrotem o 20, bo przecież jak dzieci bez Niego zasną?, nie pośpiewa im przed snem?, nie utuli?, Krysia nie pogłaszcze go po twarzy i nie powie „KOSIAM”?. Bez tego ani rusz.
Nasze dzieci będą zawsze miały pełno uczucia, będą zawsze przytulane, zawsze kochane i nawet pęd za pracą i pieniądzem nie jest w stanie tego zmienić.
Pozdrawiam
Pani K
1 comment
miło przeczytać, że pamiętasz o tym, że miałaś w domu tak dużo miłości od mamy, babci i dziadka.
Wzruszyłam się bardzo, że o tym pamiętasz.
M.