Golenie głowy w toalecie?
Przebieranie chłopczyka za dziewczynkę, a dziewczynkę za chłopczyka?
Porwania wprost z wózka, gdy rodzice zajęci są zakupami lub megapromocjami?
Blokowanie wyjść z galerii handlowych i sklepów przez ochronę?
Znajdowanie swoich otumanionych pociech na wycieraczkach przed drzwiami mieszkania z karteczką „udajcie się do szpitala, dziecko nie ma nerki”?
Takie rzeczy zdarzały się rzekomo w Warszawie, Bydgoszczy, Białymstoku, Katowicach i Bielsku-Białej. Tę historię – w różnych wersjach – przerabiano też w innych miastach – Poznaniu i różnych mniejszych miastach na Śląsku. W Głogowie do dramatu miało dojść w Carrefourze – informowała o tym “Gazeta Lubuska”. W Raciborzu był to już supermarket z sieci Auchan, w Rybniku plotka przeniosła się do Tesco. Z kolei Katowice postawiły na sklep IKEA. Właściwie żadne większe centrum handlowe nie ustrzegło się tragicznej “nerkowej” historii. W żadnym z miast policja nie potwierdziła, że zgłoszenie o takim przestępstwie do nich wpłynęło. Jest to nic innego, jak tylko ostrzeżenie dla lekkomyślnych rodziców, dziadków, opiekunów. Ostrzeżenie okropne, brutalne, ale skuteczne. Skuteczne na tyle, aby na forach internetowych zapanował chaos, panika i niepokój. Dla zaniepokojonych rodziców nie ma żadnych argumentów, nawet ten logiczny, że niby skąd porywacze dziecka mieliby wiedzieć, gdzie maluch mieszka. Nieprzytomne po operacji dziecko trudno zapytać o adres…
I kto po takich cudownych opowieściach o mafii wycinającej narządy spuści dziecko z oka w sklepie? Chyba tylko totalny ignorant. Słowo „porwanie” plus „na narządy” robi totalne spustoszenie w wyobraźni opiekuna i wypełnia umysł jedną myślą – nie spuszczać pociechy z oczu. Jeśli takie rzeczy nawet prawdopodobnie miały miejsce, ale nikt ich oficjalnie nie potwierdził, ani nie uznał za prawdziwe, to znaczy, że jest to zwykła legenda miejska.
Kiedyś ludzie straszyli się nawzajem „czarną wołgą”, która porywała dzieci, dziś opowieść ewoluowała. Miejsce akcji przeniosło się do supermarketu, a tajemniczego kierowcę zastąpiła mafia “nerkarzy”. Pasażerowie wspomnianej Wołgi mieli porywać dzieci, żeby sprzedawać ich krew, m.in. bogatym Niemcom chorym na białaczkę. W różnych wariantach wołgą podróżowały zakonnice i księża, SB, a nawet wampiry. W niektórych wersjach należało się bać tylko takiej wołgi, która miała firanki albo biały pasek na drzwiach. Inni wspominali o białych oponach. “Czarna wołga” nie umarła z PRL-em, w zmienionej wersji krąży dziś po Polsce jako czarne BMW.
Najważniejsza rzecz – zadać sobie logiczne pytanie : Co świadczy o nieprawdziwości opowieści o porwaniach dzieci, by im wyciąć nerkę?
– Dziecko rzekomo ginie z kącika zabaw albo zawierusza się wędrując między rodzicami. Dlaczego to nie jest możliwe? Kąciki zabaw są monitorowane, żeby zostawić i odebrać dziecko należy pokazać dowód tożsamości i trudno sobie wyobrazić, że obcy dorosły bezszelestnie porwie dziecko spośród innych maluchów lub wyrwie je dorosłemu, a dziecko nawet nie piśnie, nikt nic nie zauważy łącznie z rodzicami!
– Gdy zniknięcie dziecka wychodzi na jaw – sklep jest zamykany i przeszukiwany. I nie informują o tym żadne media? To niemożliwe – bo ewakuacja nawet kilku osób z jakiegoś budynku zawsze się do nich przedostaje. Faktu zamknięcia jakiegokolwiek dużego hipermarketu, gdziekolwiek w Polsce nie dałoby się ukryć przez mediami. W końcu taki sklep na życzenie obsługi i policji opuściłoby bardzo wiele osób – przeszukanych i spisanych przy wychodzeniu. Tego po prostu nie dałoby się ukryć.
– Osoba opowiadająca zna tę historię zawsze jako coś, co się przydarzyło dziecku znajomym znajomego. Nigdy ewentualne ofiary przestępstwa nie mają imienia (nie są to Piotruś, Ania czy Maciuś ) ani też konkretnego nazwiska (choć przecież makabryczna historia rzekomo przydarzyła się znajomym znajomych więc w takich relacjach imię i nazwisko dziecka powinny być znane).
– Rzekoma operacja pobrania nerki od dziecka odbyła się w tajemnicy, zapewne w warunkach mocno odbiegających od szpitalnych. A jednak każde dziecko przeżywa ten zabieg, a nawet zostaje po nim oddane rodzicom – porzucone w sklepie z którego zostało porwane, lub na wycieraczce pod własnymi drzwiami (ponawiam zapytanie – skąd złoczyńcy znają adres?). O dziwo, mimo masywnego zabiegu operacyjnego, któremu zostało poddane, jest co prawda mało przytomne, ale na tyle dobrze wygląda, że brak nerki rodzice stwierdzają dopiero po wizycie u lekarza (gdzie udają się skierowani przez “życzliwych” porywaczy).
W całym tym zamieszaniu jest jeden mały plus, zawierający się w pytaniu: W czym pomocna jest miejska legenda o porwaniach dzieci?
– Gdy ona powraca – a ma to miejsce raz lub dwa razy w roku – wtedy wrze na forach internetowych, na których udzielają się głównie rodzice. Jedni z forumowiczów wierzą w tę opowieść bezkrytycznie, inni – negują ją z wyżej wymienionych powodów. Ale dzięki tej dyskusji i przypomnieniu o niebezpieczeństwie jakim jest porwanie, wielu rodziców pilnuje swoich dzieci bardziej uważnie niż dotychczas, co być może chroni maluchy przed rzeczywistymi porwaniami, które i w naszym kraju mają czasami miejsce.
W Polsce zgodnie z ustawą o pobieraniu, przechowywaniu i przeszczepianiu komórek, tkanek i narządów, za handel ludzkimi organami grozi odpowiedzialność karna.
To nie jest tak, że w naszym kraju wszystkie porwania są legendami i nic takiego nigdy nie miało miejsca. Takie sytuacje się zdarzają – powiem więcej – są częste. Nie wygląda to jednak tak, jak opisują to „miejskie legendy”.
Nasz najbardziej znany detektyw krajowy – Krzysztof Rutkowski niedawno przeprowadził w Niemczech akcję odbicia polskiego dziecka z rąk porywaczy. – Zgłosili się do niego rodzice, którym porwano dziecko. Ekipa Rutkowskiego odnalazła malucha w Niemczech. Został porwany właśnie dla narządów. Na szczęście udało się go uratować i całego i zdrowego przywieźć rodziców.
Według Rutkowskiego handlem organami zajmują się wyspecjalizowane gangi. Są wśród nich lekarze działający na usługach mafii. Wszystko dzieje się poza salami szpitalnymi, w domowych warunkach, ale z odpowiednim sprzętem. Te sprawy nie mają finału w policji. Poszkodowani po prostu boją się zemsty gangu, wiedzą, że ci ludzie są zdolni do wszystkiego. Dlatego nie zawiadamiają organów ścigania, a o sprawie wiedzą tylko najbliżsi.
W Polsce zgłaszanych jest rocznie około 6,5 tys. zaginięć dzieci. Spośród wszystkich zgłoszeń policja odnotowuje rocznie około 320 zaginięć dzieci do 6 roku życia, około 800 zaginięć dzieci w wieku 7-13 lat i około 5 340 zaginięć dzieci w wieku 14-17 lat. Niektóre z nich są nagłaśniane przez media, jak np. sprawa uprowadzenia 11-letniej Julii, która szczęśliwie odnalazła się po kilku godzinach od porwania. Julia bawiła się z koleżankami na podwórku, niedaleko swojego miejsca zamieszkania. Do dziewczynek podszedł mężczyzna i poprosił o pomóc w szukaniu zagubionego w okolicy psa. 11-latka oddaliła się z nieznajomym, po czym wsiadła z nim do samochodu. Porywacza, który przez kilka godzin woził dziewczynkę po mieście, zatrzymała policja. Na razie nie wiadomo co nim kierowało. Julia na szczęście nie doznała żadnych obrażeń fizycznych, ale jej przypadek powinien być przestrogą dla wszystkich rodziców.
Takie sytuacje powinny sprawić, że rodzice zaczną poruszać z dziećmi tematy zagrożeń oraz zachowań w tego typu.
Nie chodzi oczywiście o to, aby zamknąć dzieci w domach i nie pozwalać im bawić się na podwórku. Nie możemy pilnować dzieci przez 24 godziny na dobę, zwłaszcza tych, które są w wieku szkolnym. Musimy przynajmniej uczulić je na niebezpieczne sytuacje i nauczyć postępowania w takich przypadkach.
Musimy pamiętać, że dorastające dziecko nie ma jeszcze pełnej świadomości dobra i zła, które występuje w życiu codziennym. O ile nie wychowuje się w środowisku patologicznym, jedynymi złymi postaciami, z jakimi ma styczność – są te z bajek. Wszyscy dorośli – jako starsi i więksi – są automatycznie obdarzani zaufaniem. Maluch nie zdaje sobie sprawy z tego, że ktoś może chcieć mu zrobić krzywdę – stąd naiwność i ufność dominującą w jego zachowaniu. To rodzic jest pierwszym i najważniejszym przewodnikiem po świecie, dlatego na jego barkach leży obowiązek wprowadzania dziecka w realia życia.
Przede wszystkim, należy wytłumaczyć dziecku, że nie wszyscy ludzie są dobrzy, nawet jeśli wydają się sympatyczni i uprzejmi. Kolejnym krokiem jest nauczenie dziecka, że niepokój powinna wzbudzić każda sytuacja, w której zaczepia je ktoś obcy. Porywacze wykorzystują dziecięcą naiwność, częstując słodyczami, proponując podwiezienie do domu, wypytując o adres, prosząc o drobną przysługę. Dziecko nauczone grzeczności i uczynności, na pewno chętnie odpowie na pytania i będzie służyło pomocą. Jeśli wykaże się nieufnością – nieznajomy będzie przekonywał, że zna jego rodziców i działa na ich prośbę. Wyjaśnijmy dziecku, że pod żadnym pozorem nie powinno nabrać się na takie historyjki.
Nie możemy winić dzieci za ich naiwność. Od najmłodszych lat wpajamy im, aby były grzeczne, słuchały dorosłych, odpowiadały na pytania i robiły to, o co się je poprosi. Tymczasem powinny wiedzieć, że nie muszą, a czasem wręcz nie powinny godzić się na wszystko. Zamiast tego, uczmy je asertywności. Mówienie „nie” nie zawsze oznacza złe zachowanie. Może natomiast ustrzec przed wszystkim co powoduje ból, wstyd, zagrożenia zdrowia i życia. To rodzice muszą wytłumaczyć dzieciom, jak rozróżniać te sytuacje
W artykule użyto materiałów ze stron:
http://www.wiadomosci.onet.pl/lodz
http://www.wiadomosci.gazeta.pl
http://www.dzieci.pl
http://wwwposkatimes.pl
http://www.mowimyjak.pl
http://www.wspolczesna.pl
oraz zdjęć ze stron:
http://www.thechildsafekit.com
http://www.imgarcade.com
3 komentarze
W Bielsku nie ma Ikei 🙂
Poprawione – zapędziłam się.
W Warszawie też postawili na Ikea 🙂 tylko wlasnie wyrodni rodzice nie zauwazyli szwow po operacji wyciecia nerki 😛 o operacji dowiedzieli sie po dobie.