Nowy nadszedł jak burza. Po prostu wszedł z butami w moje życie. Ja wcale Nowego nie zapraszałam, stary całkiem mi pasował. Niestety, Nowy się nie posłuchał i został. Cóż, nie pozostało mi nic innego, jak pogodzić się z tym i wyciągnąć z Nowego to, co najlepsze.
Kilka punktów udało mi się nawet spisać, choć w kilka z nich wcale nie wierzę…
- Posprzątam – chociaż sama w to nie wierzę, zamiar jest. Posprzątam mieszkanie na tip top. Pozbędę się niepotrzebnych ubrań i durnostojek (różniaste figurki na półkach). Wyniosę niepotrzebne buty (z bólem serca). Taki mam plan i wierzę, że uda mi się go zrealizować – mam na to 365 dni.
- Facebook tylko wieczorem – tiaaa w to też nie wierzę. Postaram się ograniczyć, bo bezmyślne przeglądanie zawartości, kradnie mi niesamowitą ilość czasu, a ja ciągle narzekam, że go nie mam.
- Wyjadę z całą rodziną – jeszcze nie wiem kiedy, gdzie i na ile, ale wiem, że gdzieś w tym roku wszyscy wyjedziemy – musimy, bo ja oszaleję.
- Skupię się na blogu – tak tak, ten poprzedni rok trochę odpuściłam, w tym nie zamierzam – w końcu jesteście tu ze mną na dobre i na złe – czas na te dobre czasy.
- Zadbam o zdrowie – to jest mój priorytet. Problemy się nawarstwiły, a ja zawsze mam coś innego do zrobienia niż badania – koniec z tym. 2017 to rok pod znakiem badań.
- Polubię bieganie mojego męża – tak, to też postanowienie. Nawet nie macie pojęcia, jak cieżko jest pokochać ten sport, samemu go nie uprawiając.
Wiecie dlaczego o tym Wam mówię? Bo podobno jak się z kimś podzieli postanowieniami, łatwiej ich dotrzymać.
Banalne? Może tak, ale głośno wypowiedziane, maja szansę się spełnić. Trzymajcie kciuki!
Jeśli się nie uda – trudno – za rok zrobię podobną listę i przyczepie ją magnesem na lodówce.
Z takimi postanowieniami jest trochę jak z dietą – zawsze od poniedziałku…