Domowe MMA to moj codzienność. Staram się być dobrym rodzicem. Nie idealnym – takich nie ma – chcę być po prostu dobra. Chcę, żeby moje dzieci były szczęśliwe.
Są szczęśliwe. Tak twierdzą.
Są momenty w których mnie nienawidzą, przecież to jest życiowa tragedia, jeśli nie pozwolę im oglądać bajki 16+ lub zagrać w grę 18+. Jestem wtedy dla nich najgorszą matką. Ba! Często słyszę, że nie jestem już ich matką.
Wiem jednak, że są szczęśliwe, a nienawiść do mnie szybko minie.
Pojawia się też nienawiść do rodzeństwa.
Moje dzieci się najzwyczajniej w świecie biją.
Niemiłosiernie. Co jakiś czas w domu jest gala MMA. Do ostatniej kropli krwi.
Zaczepiają się na każdym kroku.
Zaczęło się już w wózku, podwójnym. Siedzieli obok siebie i potrafili kopać co 3 sekundy. Potem doszło zabieranie zabawek w czasie spaceru. Teraz pojawiło się pokazywanie języka, plucie i krzyk o byciu największą i najbardziej śmierdzącą kupą na świecie.
Wystarczy zostawić ich na 5 minut. Tylko 5 minut, po których słyszysz ” Mamooooooo, a Hania mnie ugryzła!!!!”.
Są uparci. Żadne nie da za wygraną. Wiecie, jak małe pieski, które po 5 minutach wrócą, żeby was ugryźć, bo coś im zrobiliście, a one usypiają czujność, żeby atak przyniósł straty nie tylko fizyczne, ale i mentalne. Takie właśnie są moje dzieci.
Czasami krzyczą tak głośno na siebie, ze zastanawiam się kiedy sąsiad zapuka pytając, czy nic się nie dzieje. Albo MOPS. Albo policja lub wojsko.
Kłócą się o wszystko. Zaczynając od koloru talerzyka, poprzez wielkość kromki chleba, na długości włosów skończywszy. W zasadzie to oni nigdy nie kończą się kłócić. Przyczyną może być nawet oddech lub spojrzenie.
Nie ma takiej rzeczy, o którą nie potrafiliby się pokłócić.
Mierzą sobie parówki linijką, żeby sprawdzić, czy przypadkiem któreś nie dostało dłuższej. Sprawdzają ilość ketchupu na talerzu – pomiar średnicy linijką, bo nie daj Boże, któreś ma o kroplę więcej. Problemy typu “ona na mnie patrzy” stają się życiowymi tragediami, a słynne “on na mnie oddycha” jest w naszym życiu chlebem powszednim. Kłócą się o to, kto jest chłopcem, a kto dziewczynką, kto ma więcej kolegów, czyj talerz ma większy połysk, a widelec lepiej zbiera jedzenia z talerza. Pojemność łyżki też jest istotna.
Podczas gdy wszystkie poradniki mówią jak jeden mąż o tłumaczeniu, rozmowie i ciepłym głosie, ja po 5 minutach “proszenia o podzielenie się” kapituluję i patrzę, jak Hanka ucieka z różowym kubeczkiem, krzycząc: “a ja mam różowy, a Ty nieeeee!”. Potem następuje histeria, bo kubek Krysi ma kolor fioletowy. Potem jest atak z zaskoczenia i Hania przestaje być właścicielką różowego. Następnie jest próba odbicia różowego z rąk złowrogiej Krystyny. Potem jest już tylko płacz, bo obie sobie coś zrobiły.
Codzienność.
Mój wewnętrzny poradnik, chociaż chciałabym Wam powiedzieć, że jest zupełnie inaczej, opiera się tylko i wyłącznie na zdrowym rozsądku i ograniczeniu bodźców spornych. Krócej mówiąc, dbam o jednakowość wszystkiego co dostają. Porcje jedzenia odmierzam na jednakowe łyżki. Parówki wręczam w takiej samej ilości kawałków. Jeśli zagram w planszówkę z jednym, taką samą ilość czasu gram z pozostałymi.
Zazwyczaj się udaje.
Czasami niestety coś nie zadziała.
Czasami muszę po prostu poczekać i postarać się, żeby nie zrobili sobie krzywdy.
Walka o miejsce w samochodzie – nie jestem w stanie zapewnić im 3 takich samych miejsc. Zwyczajnie czekam aż im przejdzie. Czekam, aż jedno skapituluje.
Dlaczego tak się u nas dzieje?
Pomyślicie – narobili dzieci, a teraz nie dają sobie z nimi rady. Bezstresowe wychowanie – a potem będą płakali.
NIE. My sobie dajemy radę, tylko nie tak jak wszyscy by chcieli.
Nasze dzieci walczą o naszą uwagę. Urodzili się w rocznych odstępach. Nigdy nie mieli rodziców tylko dla siebie na dłużej niż parę godzin. Zazwyczaj są razem. We trójkę (najstarszy ma kompletnie inne potrzeby).
Przebywaliście kiedyś z kimś 24h na dobę, 7 dni w tygodniu? Non stop? Nawet najbardziej zakochane w sobie osobniki, nie wytrzymają tego na dłuższą metę. Podobnie jest z dzieciakami. Mają po prostu czasem dość rodzeństwa, które w ich życiu jest zawsze. Od urodzenia.
Nie jest tajemnicą, że mała różnica wieku między rodzeństwem te walki tylko nasila.
Każde z nich walczy też o naszą uwagę. Chcą chociaż na chwilę stać się indywidualistami. To też wpisane jest w życie rodzeństwa z małą różnicą weku. Nie da się tego uniknąć. Można jedynie starać się zminimalizować.
Jak?
Po prostu nie wtrącać się w ich każdą kłótnie. Nie być rozjemcą dla każdego sporu. Nie starać się ukarać “winnego” i odsyłać go do pokoju, bo wcześniej czy później wszyscy się nauczą, że ten kto zaczął zawsze dostanie burę, a mnie się upiecze, nawet jeśli sprowokowałem. Wiem, bo w pewnym momencie nasze dzieci się tego nauczyły. Potrafiły prowokować po cichu, niemal niezauważalnie. Gesty, miny, cokolwiek, co stawało się zapalnikiem dla drugiego i powodowało niesamowity wybuch złości. To nie jest tak, że pozwalam im się bić. Po prostu wkraczam do akcji jak zaczyna dochodzić do ostrych rękoczynów. Nie karząc winnego, tylko starając się odwrócić ich uwagę od problemu o który się pokłócili. Czasami po prostu rozdzielam ich po różnych pokojach i minimalizuję zmęczenie obecnością drugiej osoby. To też pomaga.
Bywają momenty, w których mam dość, bo kłótnie osiągają poziom niebotyczny, a problemy z kolorem widelca stają się nie do zniesienia. Kolejne usłyszane “mamo, a on mi zabrał…..” powoduje uderzenie gorąca niczym wyjście z klimatyzowanego pomieszczenia na Zanzibarze.
Wtedy po prostu czekam. Cierpliwie zagryzam wargi i czekam. Spocona, zmęczona czekam. Nie mam zwyczajnie innego wyboru, a w oczekiwaniu pocieszam się myślą, że to minie. Jeszcze kilka lat i naprawdę minie. Wtedy ja otworzę szampana i zacznę krzyczeć: “Marcel, Krysia, Hania!!! Ten szampan jest za ciepły!!!!! Tata ma zimny!!!! Ja chcę zimny!!!” Po czym rzucę się na podłogę i będę kopać niewidzialnego przeciwnika plując przy tym dookoła siebie.
1 comment
Twój dom to moj dom:*