Jeden dzień z życia matki na urlopie – czyli wolne po mojemu.
Kto wpadł na pomysł urlopu, żeby odpocząć, z pewnością nie miał dzieci. Jeśli jeszcze raz wpadnę na taki pomysł – wybijcie mi go z głowy skutecznie.
Dzwoni budzik…otwieram jedno oko…dopiero 5. Po jaką cholerę ustawiłam budzik na piątą? No tak, jakbym nie ustawiła 10 drzemek, nic nie wyszłoby z porannego wstawania na czas.
OK. Właśnie zadzwoniła dziesiąta drzemka – już czas. Panicze i panienki nadal śpią. Przecież jest środek tygodnia, więc po co mają wstawać – lepiej zostawić takie rarytasy na weekend. 6:15 w sobotę…5:59 w niedzielę…a co…
Jak ślepa w dzień sowa, idę po omacku do łazienki, dopadam moje soczewki i w końcu widzę gdzie jestem.
Budzę A. słodkim i romantycznym: “Wstawaj, bo się spóźnisz!!!”. Bo krzyk może być romantyczny, nieprawdaż?
Szykuję ciuchy dla potomności. Jeśli zostawię to im – za nic nie wyjdziemy o czasie. W sumie to nie wyjdziemy nigdy. Tak wiem, można naszykować dzień wcześniej. Uwierzcie mi, podejmowałam próby – nic z tego nie wyszło. Szykuje według prognozy dzień wcześniej – nie trafiam. Szykuje według uznania – nie trafiam. Najlepiej szykować w czasie rzeczywistym.
Budzę Paniczów:
“Maciek wstawaj – spóźnisz się do szkoły!” – “Wstałem, czego krzyczysz?” – “Nie krzyczę, tylko mówię – idź do łazienki bo tata Ci zajmie!”.
“Marcel wstawaj!!!”
Spod poduszki dobiega stłumione: “NIEEEE!”
Panicz młodszy wyrwany z objęć Morfeusza, nie może pojąć co ja od niego chcę. Nie da rady, trzeba ubrać na śpiąco, inaczej za godzinę będzie nadal walczył.
Budzę panienki – “dziewczyny, wstawajcie…”
Poranny damski chórek grzmi: “NIEEE!”
Zaczyna się koncert życzeń…
“Chcę herbatkę, chcę siku, gdzie jest mój banan, chcę ciasteczko, zróbcie mi bułkę z masłem i ogórkiem, jestem głodna, nie zjadłam wczoraj serka, gdzie jest lala, herbatyyy, kupeee, gdzie moja skarpetka, on na mnie patrzy, ona na mnie oddycha, chce kołołowe buty!” i wszystko to poprzedzone przeraźliwym płaczem i piskiem przeplatanym z jękami, jakich nie powstydziłby się sam duch jeźdźca bez głowy.
Ubieram “na płacząco”.
Wszystko szybko, bo jeszcze pies z którym A. właśnie wychodzi. Bo jeszcze ja muszę się ubrać. Bo jeszcze kanapki do szkoły trzeba ogarnąć. Bo jeszcze tysiąc innych rzeczy.
Sukces! Stoimy w kurtkach. Bez butów…ale w kurtkach.
“Mamooooo, gdzie moja lala?!” Niczym Rambo rzucam się w różową dżunglę, uważając na miny z klocków LEGO na poszukiwanie tej jednej, konkretnej, zagubionej lali! Ta? – NIE! Może ta? – NIE! Po okazaniu 10 podejrzanych, jest – znalazła się.
A mój miś gdzie? Powoli się we mnie gotuje… A. nas pośpiesza, ja latam. Zaraz oszaleje.
Jest.
Kolejny sukces – jesteśmy w samochodzie. Chociaż stoczyliśmy małą walkę o to, kto, gdzie siedzi – jest ok.
Najpierw szkoła – Pa Maci! – Miłego dnia w szkole i powodzenia! – Paaaaa.
Czasami zbiera nam się na żarty i puszczamy młodemu pod szkołą buziaki – nie odzywa się do nas do wieczora – bo to obciach i przecież dziewczyny patrzą 🙂
Kolejny przystanek – przedszkole – “Kto ma Was dzisiaj odprowadzić, mama czy tata?
Tu mała rada. Nigdy tak nie pytajcie. Drogi Rodzicu tak skonstruowane pytanie jest istną pułapką na którą tylko dzieci czekają. To rodzicielski strzał w kolano. Całym magazynkiem. Z karabinu maszynowego.
Krysia – “mama!”, Marcel – “Tata” – no przecież nie może być zgody. W powietrzu czuć zapach napalmu…
Skończyło się na losowaniu zapałką – idzie mama – tata zostaje w aucie z Hanką. Marcel całą drogę z samochodu do przedszkola krzyczy, że losowanie to oszustwo i żąda powtórki.
Wchodzimy do przedszkola, Krysia drze się, że zimno, że źle, że do bani – ogólnie świat jest do dupy, bo trzeba rano wstać. Marcel drze się, że Krysia się drze, a on nie chce tego słuchać i wogóle to ona go dotknęła palcem!
Rozebrani, gotowi do przedszkola…
Wybiegam, bo już późno – kolejny przystanek – żłobek.
Hanka zasypia w międzyczasie, więc zanosimy ją “na śpiąco”. Przekazujemy paniom. Uśmiecha się na pożegnanie i jest git. Wow – 7:30 – nie jest źle.
Jedziemy – A. pędzi do pracy.
Sukces, 7:55 wysiada. Za kierownicę wsiadam ja i wracam do domu.
Korki, przecież wszyscy akurat jadą do pracy, tylko ja mam dzisiaj labę.
Wpadam po godzinie do domu.
Za co się brać? Co robić? Pranie, odkurzanie, zmywanie, gotowanie?
A może jednak coś napiszę, bo potem nie będzie chwili?
Ok…to tylko jeden artykuł i sprzątam.
Ok…to może jeszcze jeden.
Dobra już kończę i biorę się za sprzątanie – w końcu od czego jest urlop.
O matko! Szybko pozmywam. Już poźno.
Kawa? No tak, zrobiłam rano. Niby dzieci nie ma, a ja nadal piję zimną.
Cholera jasna! – pranie z wczoraj nadal w pralce! – dobra, wstawiam, płuczę, za 35 minut będzie gotowe.
Naczynia w zmywarce też od wczoraj – wyciągam, wkładam kolejne, po naszej wczorajszej kolacji.
Zrobione. Mogę chwilę posiedzieć.
Nie mogę – przypomniałam sobie, że miałam wysłać sprzedane po dzieciach rzeczy. Leżą od wczoraj. Zbieram się na pocztę.
Poczta, kolejka, kłótnie – nic dodać, nic ująć. Telenowela brazylijska w polskim wykonaniu na poczcie…i po co mi telewizja? Niewybredne dialogi, wartka akcja…
Tracę tam godzinę.
O jasna dupa! – muszę dzieciaki odebrać – nic nie zrobiłam 🙁
Jadę.
Pierwszy przystanek – przedszkole – zbieram towarzystwo.
– “Mamo, a ja dzisiaj powiedziałam koleżance, że jest kupą i dupą…”
– “Nie można tak mówić, bo koleżance będzie przykro.”
– “Mamoooo nie dałaś mi dzisiaj stroju na gimnastykę!!!”
– “Przepraszam kochanie – jutro Ci dam.”
Wsiadamy do auta. Jedziemy do żłobka.
Tam powtórka z rozrywki.
Koniec. Dzieciaki odebrane.
Wracamy do domu….
Tam zaczyna się wieczorne urwanie głowy.
Przekraczamy próg domu i tak jakbym weszła do szafy, która prowadzi do Narnii, do dzikusów – Krysia wyje, bo Hanka wyje, że Marcel wyje.
Jestem głodna!!!!
Niczym Pascal Brodnicki wskakuję do kuchni, szybko ogarniam wzrokiem szafki – mogę zaproponować wykwintne danie: makaron a’la sos ze słoika. Pasuje? Bo jak nie to jest jeszcze opcja saute – bez sosu.
Kluski są wszędzie, wołamy Tosię, naszą sunię – ona lubi czasami poodkurzać pod stołem.
A. wraca z pracy.
– “Tatooooooo, a ja dzisiaj powiedziałam kupa i dupa w przedszkolu.”
Mamy ambitny plan podboju świata jak dzieci pójdą spać. Film przygotowany, przekąski też. Winko się chłodzi – będzie idealnie.
Dobra ja idę uśpię Hankę, Ty weź Marcela i Krysię.
Leżymy, dzieci powoli, opornie, ale zasypiają.
Otwieram oczy – cholera jasna i inne takie – WSTAWAĆ!! Już szósta!
Nie podbiliśmy świata tym razem :(.
1 comment
Stresujesz mnie 😉 u nas trójka z podobną roznica wieku. Ale marzy mi się jeszcze jedna córcia dla równowagi. Choc czasem jak czytam to zastanawiam się czy aby na pewno? Teraz bywa ciężko a potem co będzie? Najmłodszy ma 13 miesięcy 🙂 a ja jeszcze nie nauczyłam się odpuszac drobnostek. Miłego dnia 🙂