To było już jakiś czas temu.
Kilka prac wstecz.
Przyszłam do biura.
Zmęczona, niewyspana, z czupryną niczym Mad Max.
W nocy trójka była chora. Gorączki. Wymioty. Wiecie, taka codzienność rodzica chorego dziecka. Lataliśmy na zmianę. Raz A, raz Ja.
Sen ten nocy nie był naszym przyjacielem.
Siadłam przy biurku.
Koleżanki, współpracowniczki już były.
Westchnęłam.
Popatrzyły na mnie.
“a co Ty taka “wczorajsza”? (takie miłe powitanie z rana).
“A wiecie, dzieciaki dały w kość w nocy, nie spałam, nie leżałam – biegałam z pokoju do pokoju – można oszaleć” – odparłam na jednym wdechu, dopiero pod koniec wypowiedzi orientując się, że skąd one to mogą wiedzieć, skoro żadna jeszcze dzieci nie ma.
“wiesz co, nie rozumiem tego – matki ciągle narzekają jak bardzo mają przerąbane. Skoro chciałyście rodzinę, to po co teraz marudzić. Po co rodzicie jedno za drugim, a potem narzekacie, ze chwili dla siebie nie macie. Po co Wam czwórka dzieci, skoro zapanować nad tym nie możecie”.
Zdębiałam. Zamilkłam. Poczerwieniałam.
W sumie racja.
Po co narzekać.
Ale….kochana koleżanko powiem Ci jedno – mam Cię w nosie.
Mam gdzieś, czy narzekam, wzdycham czy marudzę.
Mam w głębokim poważaniu, że “sama jestem sobie winna”.
Macierzyństwo to nie tylko uśmiechnięte buzie, szczęśliwe i czyste dzieci. Wypoczęte i zadbane matki.
Macierzyństwo to nie lukier – to czasami zgniły banan – niby słodki, a jednak coś z nim nie tak.
Dlaczego mam się sztucznie uśmiechać?
Dlaczego mam lać wodę, że zawsze jest idealnie.
Czy to, że mam czwórkę dzieci powoduje automatycznie konieczność słodzenia?
NIE – ja nie mam zamiaru tego ukrywać, że czasami jest ciężko.
To, że ktoś wybrał świadomie, posiadanie dużej rodziny, nie oznacza patologicznych zapędów. To nie rodzaj głupoty i samozniszczenia – to własny wybór i własne priorytety.
Droga koleżanko, czy Ty wogóle zdajesz sobie sprawę, co to znaczy zmęczenie po nieprzespanej nocy i to nie z powodu imprezowania?
Czy Ty rozumiesz, że dla niektórych matek, wylanie frustracji to jedyna ulga, bbo w domu mogą co najwyżej porobić z siebie debila, naśladując kolejno odgłosy znanych im zwierząt, żeby ich “panicz”, raczył skosztować, gotowanej w pocie czoła zupki. Ich rzeczywistością jest przez cały dzień mały, różowy człowiek, który w najlepszym wypadku, zrobi kupę, a ona zostanie w pieluszce, a nie poza nią.
Jeśli w tym całym szaleństwie, frustracjach i obawach, najlepszym lekarstwem dla matki jest chwilowe narzekanie, to ja mam zamiar sobie trochę ponarzekać. Skoro mi, czy tysiącom innych kobiet to pomoże, to ja droga koleżanko mam Ciebie gdzieś.
Wiesz co jest najgorsze w tym całym szaleństwie? Inna matka, która zawsze będzie wiedziała wszystko lepiej niż Ty, lub NIEmatka, która zna się najlepiej na wychowaniu dzieci i wytknie Ci, każdy szczegół z Twojego życia.
Myślisz, że matki są takie jak na obrazkach czasopism? Nie narzekają, bo mają ciało niczym bogini, ich piersi wciąż wskazują północ, a pastelowe ubrania są zawsze czyste podobnie jak ich dzieci. Codziennie gotują bio obiad, popijając przy Tym jarmużowy koktajl, który również ich dzieci uwielbiają (swoją drogą moje lubią). W ich domu codziennie pachnie domowym ciastem, a szaro – miętowe mieszkania nie noszą śladów bytności nawet dorosłych osobników.
Otóż nie – nawet jeśli gdzieś tam w świecie, takie cuda istnieją (jestem pewna, że gdzieś żyją), to one też czasami przestają być ideałami i tak samo jak my, narzekające, pękają.
Powiem CI jedno – każda mama, chociaż raz w życiu ma dość. Przynajmniej raz pęknie. I co? Każda ma do tego pełne prawo. Przecież nie istnieją dzieci, które nie broją. Nie ma dzieci, które nie marudzą. Wszystkie jesteśmy podobne. Każda ma czasem “ten moment” i nikt nie ma prawa jej go odbierać. Każda z nas ma to coś, co nie daje nam spokoju. Każda w pewnym momencie po prostu nie daje rady. Jeśli Twierdzi inaczej – to po prostu dobrze się maskuje.
I co zrobisz? Nic nie zrobisz – narzekaj ile możesz, a potem kochaj, przytulaj i całuj!