Spokojny wiosenny poranek. A jak codziennie zebrał się, wpakował dzieciaki do auta i pojechał rozwieść ich po placówkach. Ja zostałam z Hanią, bo dopadło ją przeziębienie. Odwieźli Maćka do szkoły, byli w drodze do żłobka.
Wyjechali na 3 pasmową ulicę. Ruch natężony, bo poranek, bo wszyscy do pracy/szkoły. Jechał ok 40km/h. Więcej nie, bo ruszył spod świateł, a naszym vanem nie osiągniesz setki w dwie sekundy.
Minął skrzyżowanie, był na wysokości przystanku autobusowego, zbliżał się do przejścia dla pieszych. Zwolnił, choć miał zielone światło. Takie przyzwyczajenie. Wszystkie pasy stały, samochodów setki. A miał „szczęście”. Pas na którym był – jechał.
Nagle z pomiędzy samochodów, prosto pod jego koła, wyskoczyła Pani. Pojawiła się nagle. Światło dla pieszych było czerwone. A kompletnie się tego nie spodziewał. Musiał w ułamku sekundy podjąć decyzję. Ciężką decyzję. Albo wjedzie prosto w przystanek pełen ludzi, albo hamuje i liczy, że Pani przeżyje. Wybrał opcję nr 2. Hamowanie było ostre, niestety Pani była zbyt blisko. Przy 40km/h wpadła prosto na maskę naszego auta. Odbiła się od szyby i po hamowaniu poleciała kilka metrów w przód. Wprost przed oczami gapiów na przepełnionym przystanku.
A zamarł. Nie mógł się ruszyć. Mimo, że w głowie wiedział, że miał zielone, że to Pani wina, że nie zrobił nic złego. TO nie miało żadnego znaczenia. Nie liczyło się nic. Sprawdził czy dzieciom nic nie jest. Siedziały przerażone na tylnej kanapie, pytając dlaczego ta Pani „zbiła nam szybę”.
Szybka odpowiedź, że Pani nie chciała, ale nie zauważyła nas. A wysiadł. Do auta podbiegła obca kobieta i zaoferowała „opiekę” nad dzieciakami w aucie, a A w tym czasie miał biec i sprawdzić co z Panią. Tak też zrobił. Przez wiele lat jeździł jako ratownik w karetce, wiedział dokładnie jak postępować.
Na szczęście Pani żyła. Przy aucie zebrało się już kilka osób. Starsza Pani na przejściu krzyczała, że „zabił kobietę!!!”. Jakiś Pan krzyczał na nią, żeby się „zamknęła” bo to wina tej Pani. Panował chaos. Wcześniej wspomniana kobieta, siedziała z naszymi dzieciakami w aucie i zabawiała je piosenkami.
Przyjechało pogotowie, policja. Wsadzili Panią do karetki. Kilka z zebranych przy samochodzie osób, zaoferowało pomoc, jeśli trzeba będzie świadków. Widzieli dokładnie jak Pani wbiega pod koła na czerwonym świetle. Widzieli jak zignorowała sygnalizację. Widzieli, że to nie była wina A. Jeszcze w karetce, poszkodowana otrzymała mandat od policji w wysokości 500 zł, za spowodowanie wypadku. Przyjęła i pojechała. Policja spisała zeznania A, świadków i koniec.
Targany jednak wyrzutami sumienia, A postanowił pojechać do szpitala i sprawdzić jak się Pani czuje. Znaleźliśmy odpowiedni szpital, A pojechał. Siedział przy niej mąż. Okazało się, że ma złamany mostek i kilka otarć. Najważniejsze, że żyła i obrażenia nie były na tyle poważne, żeby zagrażać życiu.
Długo by jeszcze pisać o naszych przejściach z ową Panią. Otarło się o prawników.
Nasze dzieci musiały odbyć kilka rozmów z psychologiem, żeby przestać budzić się z krzykiem w nocy. Przeszliśmy naprawdę długą drogę do „normalności”.
Dlaczego o tym piszę. Ta Pani była przedszkolanką. Uczyła maluchy, że na czerwonym nie można przechodzić. Że na ulicy trzeba być ostrożnym.
Kolejny przykład z naszego miasta. Ursynów, rodzice z 2,5 letnim chłopcem podchodzą do pasów. Nagle chłopiec się wyrywa i wbiega prosto pod koła rozpędzonego auta. Nie żyje.
6-latka z ciocią, przechodzą przez pasy, nagle dziecko się wyrywa (tak dziecko w tym wieku też nas może zaskoczyć). Wpada pod auto. Na szczęście przeżyła.
Kilkuletnia dziewczynka z tatą, jadą na rowerach. Tata puszcza dziecko przodem! Przejeżdżają przez pasy! Mała wjeżdża prosto pod ciężarówkę. Dostaje się między koła. Nie żyje.
To tylko kilka przypadków. Są ich setki. Tylko w naszej okolicy.
To nie zawsze jest wina kierowców. Czasami brak jest wyobraźni rodziców, opiekunów. To ich powinno się edukować. Uczulać. Ostrzegać.
Dziecko jest nieprzewidywane. Podchodząc z nim do ulicy, musimy być na to przygotowani. Musimy wyrobić sobie nawyk łapania za rękę i zdecydowanego, mocnego uścisku. Musimy pamiętać, by nie pozwalać dzieciom przejeżdżać na rowerkach. By nie puszczać ich przodem.
Sama mam nawyk „przestawiania” dziecka na stronę z której nie jadą samochody. Nigdy nie puszczam ich przodem. Wiem, że w każdej chwili mogą mnie tragicznie zaskoczyć i cały czas jestem na to przygotowana. To jednak nie tylko kwestia przechodzenia przez ulicę.
Dzisiaj sama postąpiłam jak naiwniak. Sama zachowałam się nieodpowiedzialnie, idiotycznie. Jest mi głupio przed samą sobą.
Odprowadzaliśmy dzieci do przedszkola. A był kilka metrów ode mnie. Ja wysadzałam ich z auta. Widziałam, że A podchodzi. Niewiele myśląc rzuciłam „możecie biec do taty”. Przy ulicy. To była osiedlowa ulica. Nic nie jechało (upewniłam się). Nie przewidziałam jednak, że w tym samym momencie, ktoś będzie wyjeżdżał. Ktoś zacznie cofać i nie zauważy moich dzieci, biegnących tuż za jego autem. Dobrze, że A zareagował. Zatrzymał auto. Krzyknął. Nic się nie stało. Na szczęście. Ja zamarłam. A był na mnie zły (i wcale mu się nie dziwię). To było jedno z głupszych zachowań w moim życiu. Kompletny brak wyobraźni. Sama nie wiem co sobie myślałam. W zasadzie to chyba nie myślałam.
Dlaczego Wam to mówię? Bo każdemu rodzicowi może się zdarzyć właśnie ten kompletny brak wyobraźni. Każdy, nawet ten przeczulony (jak ja) rodzic, może postąpić nieodpowiedzialnie. I właśnie w tym nasza rola – nauka. Nie stosujmy metody „uczmy się na błędach”, bo to może nas za dużo kosztować. Ćwiczmy swoją wyobraźnię. Uczmy dzieci dobrych nawyków, dotyczących zachowania się na drodze. Dawajmy dzieciom dobre przykłady. Nigdy nie „skracajmy” sobie drogi, bo do pasów daleko.
Dzieci to rewelacyjni obserwatorzy i przebieganie z nimi na czerwonym świetle daje im przyzwolenie, na dokładnie takie samo zachowanie.
RUSZMY WYOBRAŹNIĘ!!!!
7 komentarzy
Bardzo ważny i potrzebny tekst jednak niestety wydaje mi się, że nic nie zmieni… 🙁
Zawsze uczę dzieci, że ze mną idzie się za rękę od strony trawnika, od strony ulicy idę ja, jak ma dwoje małych dzieci biorę szelki, nie liczę ba to, że jakoś przejdziemy, myślę na zapas. Większość nazywa to nadopiekuńczością i moim przewrażliwieniem, ja wyobraźnią.
Ludziom się wydaje, że “raz nie zawsze” przejdę na czerwonym nic mi się nie stanie…tsaaa…
Bezpieczeństwo naszych dzieci zależy tylko od nas. Czteroletnie dzieciaki dobrze wiedzą co to czerwone światło, a co zielone. Wiedzą, że przez pasy wolno tylko przechodzić. Wiedzą to bardzo dobrze, ale to za mało! Od wpajania właściwych zachowań jesteśmy my i jeżeli będziemy łamali przepisy, to dzieci też tak będą robić. My wpajamy naszym bliźniakom jak należy zachować się przy drodze, nigdy sami nie przechodzą przez pasy, nawet jak wszystkie ręce mamy zajęte zakupami, to na drodze osiedlowej siatkę z zakupami bierze się w zęby, żeby dziecku dać rękę. Nigdy na czerwonym! Nigdy bez pasów! Zawsze w foteliku, nawet 300 metrów pomiędzy blokami szukając miejsca do parkowania. Nawet jadąc w samochodzie, choć może to śmieszne, zwalniam gdy zapytają czemu tak szybko jadę. W efekcie, z czego jesteśmy dumni, sami podają rękę przed pasami, zawsze za rękę na parkingach, a nawet gdy widzą kogoś, co przeskakuje przez drogę w miejscu niedozwolonym, mówią “Tato, zobacz! Ten Pan źle zrobił!”
Mam nadzieję, że ten tekst otworzy ludziom oczy
Przeczytałam tekst jednym tchem, straszne przeżycie. Ja mam jedną obawę zawsze przy cofaniu, że kogoś nie zauważę… ale ta historia daje do myślenia. Cóż- przedszkolanka też człowiek, ale skutki wypadku, tego przecież nie da się zapomnieć.
Kiedyś mama bardzo lubiła przechodzić a prawie przebiegać przez pasy razem ze mną i siostrą. Raz jedyny samochód o mało nas nie zabil. Ja szłam z przodu, zdążyłam przebiec, siostrę matka pchnęła do przodu a sama została. Auto w ostatniej chwili zahamowalo, uderzyło matkę jedynie w nogę, potem miała ogromnego siniaka. Z zawodu- nauczycielka. Sama teź dziś jestem nauczycielką, ale dużo w życiu przeżyłam… Nie narażam nigdy siebie ani dzieci na niebezpieczeństwo.
Ja też z tych bardzo przewrażliwionych jestem… A jednak i mi się przytrafiła taka sytuacja. Oglądałam z moją wtedy niespełna dwulatką witrynę sklepową, trzymałam Ją za rączkę ale zbyt lekko, nagle się wyrwała i pobiegła wprost na ulicę, ja za Nią i krzyczę stój, ale wiadomo jak to w buncie dwulatka… Przebiegła przez ulicę, ja za nia, samochód zdążył przyhamować… Wydaje mi się, że uderzyłby raczej we mnie… ale zdążył zareagować…. jak mi było potwornie wstyd, że nie upilnowałam dziecka, wyłam jak głupia, nogi z waty… Do dziś na wspomnienie o tym mam gęsią skórkę…