Był sobie kiedyś starszy Pan. Na imię miał Stefan. Ten Pan był jednym z najważniejszych mężczyzn mojego życia. Ten Pan był moim dziadkiem.
Pamiętam jego kruczoczarne włosy, przerzedzone nieco upływem czasu.
Pamiętam jego smutne, a jednocześnie wesołe oczy.
Pamiętam jego uśmiech, który gościł na jego twarzy nieustająco.
Pamiętam jego koszule, krawaty. Zawsze elegancki i pachnący. Spodnie obowiązkowo „w kant”, nawet do piwnicy.
Mieszkaliśmy wtedy wszyscy razem.
To on potrafił ku rozpaczy mojej mamy i złości babci, wynieść wszystkie produkty spożywcze z kuchni, tylko po to, żeby bawić się ze mną w sklep. Ustawiał mąkę, cukier, kasze i przyprawy na desce do prasowania. To była nasza lada.
Pewnego dnia przytargał do domu całą siatkę monet groszowych, to była nasza waluta.
To on bawił się ze mną w szkołę. Byłam jego nauczycielką, a on był bardzo opornym uczniem, tylko dlatego, że uwielbiałam stawiać mu dwóje i wpisywać uwagi.
To on, każdego wieczoru siadał przy moim łóżku i czytał. Na zmianę wałkowałam „Historie niezwykłe o gwiazdach i planetach” (nadal ją mam) i „Baśnie Japońskie”. Znałam je na pamięć. Czasami dał się uprosić o „Braci Grimm”, choć po wszystkich krwawych opowieściach, zawsze miałam koszmary w nocy.
Jeśli akurat nie miałam ochoty na książkę, siadał i opowiadał mi o gwiazdach (uwielbiał astronomie) lub o swoim dzieciństwie. Kochałam wszystkie te historie.
To on siadał ze mną wieczorami, wyciągał ANIĘ (taki aparat do wyświetlania kliszy z bajkami na ścianie) i czytał.
Zabierał mnie do ZOO. Chodziliśmy razem do kina. To z nim obejrzałam obie części „Kevina…” po raz pierwszy.
To on trzymał pudło z wszystkimi moimi pierwszymi ubraniami, butami, zabawkami. Cały zestaw. Zbierał każdą moją, nawet najbardziej durną, ale wykonaną własnoręcznie pracę i podpisywał co to i kiedy powstało.
Szył ze mną maskotki. Potrafił uszyć mi spodnie na starym Singerze (nadal go mamy, choć skończył już ze 140 lat).
Uwielbiał radia. Kochał je wręcz. Składał i naprawiał stare radioodbiorniki. Miał ich setkę. Stały wszędzie. Kochałam je.
Jeździliśmy razem do rodziny rozsianej po całej Polsce.
Nauczył mnie grać w karty, a ja uwielbiałam ogrywać do w „Tysiąca”, choć jestem pewna, że się podkładał.
Kiedyś ratował nas z pożaru, który wybuchł w kamienicy. Paliły się piwnice pełne karnistrów z benzyną. Był moim bohaterem.
Potem dorosłam. Miałam coraz mniej czasu dla Niego. Moje „niewyobrażalnie tragiczne problemy” nastolatków, przesłoniły mi to, co było najważniejsze.
Pomimo wszystkich moich absurdalnych problemów, zawsze znalazł się jednak czas na spotkanie. Chociaż raz w tygodniu. Dzwoniliśmy do siebie codziennie (nie mieszkaliśmy już wtedy razem).
Był dla mnie uosobieniem spokoju, miłości i ciepła.
Spełniał wszystkie moje marzenia.
Był dla mnie najważniejszym mężczyzną mojego dzieciństwa.
Już jako małe dziecko, zawsze wymieniałam go na pierwszym miejscu mojej listy „kogo kocham najbardziej”.
Zawsze potrafił przytulić, pocieszyć, porozmawiać.
…
Odszedł nagle, zupełnie niespodziewanie. Odszedł kilka dni po wyjściu ze szpitala, w którym mieli go „naprawić”. Wypuścili go, bo serce było już przecież „zdrowe”. Jak okazało się kilka dni później – nie było.
Wiadomość o jego śmierci, spadła na mnie jak grom z jasnego nieba.
Wyłączyłam się z życia na kilka dni.
Podobno byli u mnie lekarze, podawali leki, a ja marzyłam jedynie, by znów usłyszeć jego spokojny głos. By poczuć jego zapach. Chciałam iść do niego, znaleźć się tam gdzie on. Nikt i nic nie miało dla mnie znaczeni. Moje serce było rozerwane, a ja miałam wrażenie, że dla mnie nic dalej nie ma już sensu.
Przetrwałam tylko dzięki mamie i babci. Tylko dzięki nim się podniosłam.
Dzisiaj ponownie obejrzałam „Kevina…”.
Znowu miałam 7 lat. Znowu czułam cudowny zapach Old Spice’a. Śmialiśmy się oboje.
Ja wiem jedno – mój dziadziuś żyje nadal, we mnie.
Mój dziadziuś nadal mnie kocha.
Jestem silna, ale do jednego jeszcze nie znalazłam odwagi, choć minęło już 12 lat. Nie obejrzałam filmu, nagranego na kilka dni przed śmiercią dziadka. Śmialiśmy się. Ja testowałam nową kamerę, a dziadek był moim „aktorem”.
Kiedyś to obejrzę. Dam radę.
Mam tylko jedno życzenie – żeby każdy miał w życiu takiego „Stefana”.
Kocham Cię Dziadziusiu!!!
7 komentarzy
Popłakałam sie I płaczę nadal. Z powodu wpisu I podobnych emocji.
W marcu zeszłego zmarła moja Babcia Stenia.
Cudowny człowiek, godny naśladowania. Takich ludzi już nie ma. Zmarła na 2.5 miesiąca zanim urodziłam swoje pierwsze dziecko. Byłam za granicą. Przyjechałam na jakieś 3 tygodnie ale nie mieszkałam juz w tym samym mieście. Podróż pociągiem w 7 miesiącu ciąży z przesiadkami wydała mi się dość męcząca. Stwierdziłam ze zobaczymy sie w czerwcu, kiedy przyjadę z małą specjalnie dla Niej. Ranek, dzwięk telefonu, SMS. Nie chciało mi się sięgać ręką. Minęło 20 minut zanim odczytałam SMS że Babcia nie żyje. Pojechałam w tą 8 godzinną podróż w 7 miesiącu ciąży. … na Jej pogrzeb. Chyba tylko fakt bycia w ciąży sprawił że twardo trzymałam się na ziemi, ale radość z narodzin dziecka nie była już taka jak mogła by być. Pustka w sercu zostanie na zawsze.
To są nasze anioły 🙂
Kochana, to bardzo wzruszająca i piękna historia. Także się wzruszyłam bo dlambir takim “Stefanem” jest mój tata. Też jak byłyśmy małe opowiadał nam niezliczony raz te same bajki, wymyślał zabawy. Teraz robi to z moimi córeczkami. Zawsze jest dla nich na 100% .Chociaż by dom był po ich zabawach przewrucony do głóry nogami, to nic zawsze moje córki są najważniejszej. Wiesz martwię sie jednak no ma podejrzenie nowotworu złośliwego prostaty. Trzymam jednak kciuki aby jednak następna diagnoza była bardziej optymistyczna, bo chce aby moje córki cieszyły się nim jak najdłużej.
Miałaś ogromne szczęście. To najpiękniejsze, że możemy mieć tak piękne wspomnienia. Pomimo bólu, możesz wrócić do tych wspaniałych i beztroskich lat….wzruszyłaś mnie bardzo :*
Piękne, wzruszające wspomnienia. Mam podobne związane z moim dziadkiem. Nie ma go już od czterech lat a ja nadal nie mogę w to uwierzyć. Najbardziej żałuję tego, że nie zdążył poznać swoich prawnuków, chłopaków na których niecierpliwie czekał, bo jak zawsze zwykł mawiać: “całe życie tylko z tymi z babami dookoła”. Fakt miał babiniec i w domu i w pracy :). A ja mam teraz dwóch synków i lubię sobie myśleć, że to dziadek Tolek gdzieś tam na górze ich u kogoś wyprosił dla mnie. I w każdym z nich widzę jego iskierkę.
Ciężko nam pogodzić się z odejściem ukochanych osób, ale wspomnienia pozostają i to jest piękne. Nasz dziadek będzie żył w opowieściach, które na pewno przekażę dzieciom, na fotografiach i w moim sercu… zawsze. I każdemu życzę kogoś takiego jak dziadek Tolek czy dziadek Stefan 🙂
Pozdrawiam.
Czytałam to i jakbym czytała o sobie. Tylko mój Stefan miał na imię Czesław. Tez byl najważniejsza osoba w moim życiu tym z pierwszych miejsc na liście ” kocham najbardziej”. Był takim zapasowych ojcem, bo mój często wyjeżdżał ( taka praca 🙁 ). Tylko ja swojego straciłam dość wcześniej i także odszedł nagle na moich rękach. Minęło już 18 lat a ja nadal pamiet jego twarz, jego głos i uśmiech. Tacy szczególnie ludzie zostają w naszym sercu na zawsze . Jednego tylko żałuję- mam ze swoim dziadkiem tylko dwa zdjęcia. Zazdroszczę Ci filmu? bo to cudowna pamItaka.
Siedzę i rycze. Piękny wpis, bardzo poruszający. A ja z tych łatwo robiących łzy. Pięknie ze pamiętasz swojego dziadka. Ja nie miałem nigdy okazji poznać moich dziadków. Zmarli zanim ja przyszłam na świat.