To było parę lat temu. 23 tydzień ciąży. Wstaję rano – boli mnie brzuch. No nic. W ciąży czasem tak jest, że boli.
Ubieram się, ból nie ustępuje. Boli przy każdym oddechu. W zasadzie to kłuje. Tak z boku. Czuję się jakbym miała permanentną kolkę.
Siedzę, leżę, wstaję – nadal to samo. Jedziemy na Izbę Przyjęć.
Czekamy godzinę, dwie, trzy. Wreszcie nas przyjmują. Dumają. Sprawdzają. Robią USG – wszystko wydaje się być w porządku.
Mnie nadal boli, więc jak do cholery może być w porządku. Nie mogą siadać, bo boli jeszcze bardziej.
– Proszę jechać do szpitala im. Orłowskiego – tam przyjmują pacjentki w tak wczesnej ciąży…
Jedziemy, droga ciągnie się niesamowicie. Jesteśmy Na Izbie Przyjęć znowu czekanie. Odchodzę od zmysłów. Co się dzieje. Pierwsza ciąża, wszystko idealnie, będzie syn – co jest?
W gabinecie ponury Pan Doktor ogląda, wzdycha (przecież mało mu płacą, a on tyle pacjentek ma), przyciska. Robi USG – ooo coś jednak jest…
– Widzi Pani? O tu? Chyba torbiel pękła. Kładziemy panią na oddział.
Prowadzą mnie na salę, po drodze pobierają jeszcze krew. Siadam na łóżku i czekam. Nie wiem co dalej, nie wiem co robić. Płaczę. A. stoi przy mnie. Pociesza, przytula, mówi, że będzie dobrze…
Jak dobrze, jak coś się dzieje. Coś jest nie tak jak powinno być…
Do sali wchodzi lekarz.
– Witam, okazało się, że ma pani stan zapalny przez rozlaną torbiel, prawdopodobnie doszedł do tego wyrostek, musimy operować…
Odpływam, nie wiem co się dzieje, nie docierają do mnie wszystkie słowa. Słyszę tylko jakieś głuche dźwięki.
– Jak to operować? Przecież to 23 tydz ciąży. Mój synek tam spokojnie skacze sobie w brzuchu, a wy chcecie tam zaglądać, rozcinać. TO niemożliwe.
– Niestety musimy, proszę podpisać zgodę tu i tu… Za chwilę przyjdzie pielęgniarka i poda Pani sterydy na rozwój płuc malucha, żeby miał jakiekolwiek szanse przeżyć w razie czego!
NIE! TAK NIE MOŻNA! JAK TO? W 23 tyg prawie nie ma szans na przeżycie!
Dalej pamiętam wszystko jak przez mgłę. Sala operacyjna, wenflon, odpłynęłam.
Budzę się, pierwsze słowa – co z dzieckiem ???
– Proszę się nie denerwować – wszystko w porządku. Nadal jest z Panią. Nie musieliśmy go wyciągać. Udało się. Swoją drogą skakał nam przez pół operacji. Ruchliwy maluch. Wystawiał nam wszystkie kończyny.
Matko Boska – ja spałam, a on nie. On tam walczył o życie. O pozostanie jeszcze ze mną. O kilka tygodni w moim brzuchu.`
Dochodzimy do siebie. Po kilku dniach wracamy do domu. Jeszcze tylko zdjęcie szwów i możemy dalej cieszyć się sobą, nami. A. przeszczęśliwy, ja jeszcze bardziej.
Mija 10 spokojnych tygodni. Wszystko książkowo. Żadnych problemów. Badania super.
Mijają święta Bożego Narodzenia. Jest spokojnie. Zostało mi jeszcze trochę czasu. Termin na 14 lutego. Jak pięknie. Walentynkowe dziecko (choć ja tego święta nie znoszę).
28 grudnia, noc, śpimy. 33tc. Zrywam się.
– Kochanie, coś się dzieje – krzyczę budząc A.
Łóżko mokre, wszędzie woda.
– WODY MI ODESZŁY!!!!
Panika, dokumenty, ręcznik, torebka – jedziemy.
Docieramy na Izbę Przyjęć dość renomowanego i znanego szpitala.
Czekanie, wezwanie, badają mnie.
– Tak ma Pani rację, to wody. Jeszcze wczesna ciąża. Tak czy inaczej dzisiaj, najdalej jutro Pani urodzi..
– Ale ja mam jeszcze 7 tygodni przed sobą, jeszcze tyle czasu.
– No niestety czasem tak się zdarza. Niestety tu w szpitalu nie mamy odpowiedniej aparatury. Skieruję Panią do innego szpitala. Czy przyjechała Pani samochodem? Niestety nie mamy teraz transportu. Proszę jechać na Karową…
Szok, niedowierzanie, złość na samą siebie, że ciąży donosić nie potrafię. Jestem beznadziejną „jeszcze nie matką”. Ja nie chcę. Niech on jeszcze sobie posiedzi wewnątrz.
Jedziemy. Wody cały czas się sączą. Mam wszystko mokre. Jest zima. Spodnie zamarzają mi na nogach.
Na Izbie Przyjęć, znudzona życiem lekarka wypisuje dokumenty. Bada, naciska, cmoka.
– Rozwarcia nie ma. Kładziemy Panią na salę porodową. Pan musi tu zaczekać.
Leżę na pustej, zimnej sali. Każdy ruch powoduje odpływanie wód. Jest mi źle. Jestem sama z moim maleństwem w środku. Raz na jakiś czas zagląda położna. Zmienia podkład i wychodzi. Ja nic nie wiem. Nikt mi nic nie mówi.
Zasypiam.
Budzę się, jest rano. Przychodzi lekarz.
– sytuacja się ustabilizowała. Akcja porodowa się zatrzymała. Wody się sączą, ale nie odpłynęły całkowicie. Jedziemy na patologię.
Mam kompletny zakaz wstawania, siadania, ruszania się. Tylko basen wchodzi w grę. Leżymy na Sali we dwie. Jak dobrze pamiętam, dziewczyna obok miała ten sam problem. Odchodziły wody. Leżała tak już 3 tygodnie. Jeju jak ja to wytrzymam? – No pewnie, że wytrzymam – dla niunia.
Mijają 3 dni. Jakoś daję radę. A. siedzi ze mną dzień w dzień. Pociesza, głaszcze.
Jest sylwester. Dzisiaj odwiedzający mają dyspensę. Mogą siedzieć do rana. Szkoda mi Pana K. Jest zmęczony. Ja też. Ok 23:00 proszę A., żeby jechał już do domu. Musi się przespać choć trochę. Życzenia złożymy sobie przez telefon. Zobaczymy się rano.
A. opornie, ale jedzie do domu. Ja zaraz zasnę. Coś jednak jest nie tak. Mam dziwne bóle (pierwsze dziecko, nie wiedziałam kompletnie jak wyglądają bóle przy porodzie). Wołam lekarza, podłączają KTG. Nic nie wykazuje. Żadnych skurczy.
Ale mnie boli! Coraz bardziej. Co jakiś czas. Zaczynam przygryzać wargi. Nie wytrzymam. Wołam lekarza. Nie jest szczęśliwy bo właśnie zaczynają strzelać fajerwerki. Dochodzi północ.
– OK zbadamy Panią, zobaczymy co tam takiego się dzieje.
„Zagląda” i blednie. Widzę panikę w jego oczach. Woła położne.
– Proszę natychmiast dzwonić na operacyjną, będziemy ciąć!
Ja czuję, że odpływam, świat wiruje. Leżę, płaczę, dzwonię do A.
– wracaj, będzie cięcie, szybko, już…
Wiozą mnie na salę. Widzę tylko lampy migające mi nad głową. Te 3 minuty wydają się wiecznością. Nikt mi nic nie mówi. Nikt nic nie tłumaczy. Ja błagam o informację. Nikt nie ma na to czasu. Przygotowują salę, dostaję znieczulenie. Wrzątek rozlewa mi się po kręgosłupie. Wpada A. Ubrany już w kitel i maseczkę. Dostaje stołeczek i siada przy mojej głowie. Zaczyna się operacja. Nawet nie pamiętam co wtedy czułam. Wiem, że byłam przerażona.
I nagle słyszę dźwięk, na który każdy rodzic czeka z utęsknieniem. Słyszę jak nasz syn płacze. Najpiękniejszy krzyk na świecie. A. ma łzy w oczach. Ja płaczę jak bóbr. Jeszcze na sali dowiaduję się, że wypadła pępowina. Zwyczajnie sobie wyleciała.
Maluch zdrowy. 2500 kg, 10 pkt. – jak na 33 tydzień – gigant.
Właśnie wtedy, 1 stycznia o 1:01 przyszedł na świat nasz mały wielki skarb. Nasz pierworodny. Był pierwszym chłopcem urodzonym w Warszawie w 2006 roku. Dla nas jest wszystkim.
Nasza przygoda z najukochańszym wcześniakiem dopiero się rozpoczęła…
20 komentarzy
Przeczytałam dosłownie na bezdechu. Jesteście niesamowicie dzielni zarówno w życiu codziennym jak i w tak ekstremalnych przypadkach. Pozdrawiam serdecznie i życzę wszystkiego dobrego!
ewa
Dziękujemy serdecznie…. każdy jest dzielny… tylko sprawy sobie nie zdaje 🙂
Najtrudniejszy, ale najpiękniejszy Sylwester w życiu 🙂 swoją drogą, wszędzie ci lekarze tacy sami… nie podejdą ze zrozumieniem do matki-debiutantki tylko jeszcze powiedzą, że nic się nie dzieje tylko panikujesz. I w sytuacji kiedy na prawdę się coś dzieje człowiek 10 razy się zastanawia czy jechać, bo znowu go objadą że panikuje.
O matko współczuję przeżyć, ale gratuluję Syna 🙂 Pierwszy poród miałam ciężki choć z zupełnie innych powodów, ale w najgorszych momentach sił dodawała właśnie myśl o nim i dałam radę, a jak tylko go usłyszałam, zobaczyłam, przytuliłam, to od razu zaczęłam się uśmiechać i to była jedna z najwspanialszych chwil w moim życiu 🙂 Pozdrawiam
Te ciężkie chwile zupełnie wynagradza pierwszy krzyk malucha. TO najwspanialszy dźwięk na świecie.
Popłakałam się! Niezwykle wzruszyłaś mnie Waszą historią.
Też dopiero co wspominam moje chwile na patologii, a to już 3 lata. Strasznie mnie wzruszyłaś! Łzy kapią… Sylwester stulecia!!! I choć z jednej strony rozumiem, że lekarze nie’tracą czasu’ na wyjaśnianie nam sytuacji, wszak w tym momencie całą swoją energię muszą poświęcić ratowaniu życia naszych dzieci, ale wiem też, że uspokojenie matki jest szalenie ważne. Wystraszona i zdezorientowana mama – tak nie powinno być.
Poryczałam się. Sama jestem mamą dwóch wcześniaków, każdy z 34 tc, każdy urodzony przez cc na cito chociaż powód inny niż u Ciebie.
No i się popłakałam ;( na szczęśliwie wszystko dobrze się skończyło!
Dopiero teraz przeczytałam te historię. .. i od razu mam przed oczami to co wydarzyło się w lipcu tego roku.. takie sentymentalne myślenie o wczesniakach. Nasz urodził się w 35. Tygodniu z masą 2700 i 8pkt w pierwszej minucie 10 pkt w piątej. … ale historia trochę podobna.. kiedy nagle w 34 tygodniu odeszły wody trafiliśmy na patologię Z zakazem wstawiania i poruszania. To nasze czwarte dziecko i pierwsze przy którym pojawił się jakoś problem.. dodatkowo po dwóch dniach leżenia w szpitalu zmarła mi mama byłam wszystkim.załamana. .. w nocy gdy zaczęły się bóle i wiezli mnie na salę ciąć pamiętam wszystko jak przez mgle ale jedno zdanie pozostanie mi w głowie na.zawsze. kiedy badała mnie położna i powiedziała… ale ja tu mam stopkę. … niestety przy znieczuleniu ogólnym nie było mi dane słyszeć jego płaczu ale już zawsze będzie dla mnie taka mała kruszynka o której już teraz wiem martwię się trochę inaczej. Iż o innych. Ale się rozpisalam. …?
Najważniejsze, żę wszystko skończyło się dobrze, a Twoja mama widzi teraz z góry cudownego szkraba 🙂
Przeryczalam każde słowo. Podziwiam was-rodziców wcześniaków. Brakuje mi słów żeby dokładnie napisać co o was myślę. Bohaterowie.
To najsilniejsi bohaterowie na świecie!!!
Największymi bohaterami są te maluchy które tak na początku ciężko walczą z ty mu wszystkimi przeciwnościami o zdrówko i życie…
To prawda, są niesamowici 🙂
Czytając Waszą historię płakałam od początku do końca. Gratuluje synka!!!! Dzięki Bogu, że tak to się skończyło. Pozdrawiam
Dziękujemy :* pozdrawiamy serdecznie
Też jestem mamą dwóch wcześniaków,dlatego rozumiem i życzę szczęścia
.
Łzy cisną się do oczu,nie da sie tych emocji z niczym porównać.Jestem właśnie w szpitalu z moim synkiem wcześniakiem urodzonym w 33 tygodniu .
Wasza historia,tak podobna dodaje mi sił i nadzieji. A czasem sił brakuje.
Szczęście pomieszane ze strachem i duma z siły i tego jak dzielnie radzi sobie dziecko.
Dziękuję i pozdrawiam
[…] się w 23 tygodniu (więcej TU). Diagnoza – pęknięta torbiel i zapalenie […]