Wielkimi krokami nadchodzą wakacje. Czas zabawy i kombinowania wolnego.
Z czwórką dzieci, nasze wakacje zazwyczaj ograniczały się do Kołobrzegu i wizyty u dziadków. O ile posiadanie dziadków nad morzem jest cudowne i dzieciaki uwielbiały tam jeździć, o tyle zameldowanie 6 dodatkowych osób w jednym mieszkaniu, nie jest już takie atrakcyjne dla drugiej strony.
W tym roku będzie inaczej. W tym roku nie będzie Kołobrzegu. W tym roku nie będzie dziadków.
Co będzie?
Jeszcze nie wiem 🙂
Wiem jedno – będzie uśmiech zabawa i rodzina. Czyli trzy podstawowe gadzety, bez których nasze wakacje nie mają prawa bytu.
Obecnie wszystko jest naprawdę proste. Wystarczy odłożyć parę groszy i już można rozkoszować się drinkiem, palmą i basenem.
Ja jednak tęsknie za czymś innym.
Ja tęsknię za wakacjami z mojego dzieciństwa.
Przez lata jeździłam na wakacje do tego samego ośrodka zakładowego mojej babci.
Letniskowe domki zbite z dykty. Specyficzny zapach butwiejących płyt. Zawsze Ci sami ludzie. Zazwyczaj ten sam domek. Rzeka Bug w pobliżu. Stary basen po drugiej stronie ulicy. Idealnie.
Pamiętam każdy malutki szczegół tych wyjazdów.
Podniecenie na samą myśl o podróży autokarem na miejsce i uśmiech po dotarciu do celu.
Pierwsze kroki kierowane do “pana kierownika”, który po podpisaniu listy wydawał pościel i sztućce w woreczku (do tej pory nie rozumiem tej idei, ale noszenie kompletu sztućców na każdy posiłek zawsze wydawało mi się takim odpowiedzialnym zadaniem).
Pamiętam uderzenie tego specyficznego zapachu starego dyktowego domku, zaraz po otworzeniu drzwi.
Potem pierwsza kolacja i “obczajanie” przyjezdnych, wyszukiwanie znajomych z zeszłego roku.
Pierwsza wieczorynka na świetlicy. Dzieciaki ze wszystkich domków wpatrzone w wysoko postawiony telewizor.
Już drugiego dnia rano tworzyły się “bandy”. Nawiązywały pierwsze przyjaźnie. Tworzyły pierwsze, nieśmiałe “pary”.
Potem był “wieczorek zapoznawczy” i dzikie uciekanie przed podwijającymi spódnice chłopcami.
Szukanie skarbów po całym ośrodku.
Wychodziłam rano, wracałam do domku wieczorem, czasami na posiłki w ciągu dnia, dzielnie dzierżąc wspomniany wcześniej woreczek ze sztućcami.
Dookoła unosił się zapach suszonych grzybów, powykładanych w prowizorycznych suszarniach przy każdym domku.
Pamiętam dzikie zabawy do zmroku. Łamanie zakazu schodzenia nad rzekę po 183 stopniach w dół. Bagna, ukryty w nich tramwaj z czasów Drugiej Wojny Światowej (do tej pory nie wiem co się z nim stało i jak tam się znalazł) znaleziony przez grupę dzieci z ośrodka (ze mną na czele), o którym nigdy nie powiedzieliśmy rodzicom (mamo – teraz już wiesz 🙂 )
Pierwsze nieśmiałe gry w “butelkę” i całusy w policzek, po których każdy ostentacyjnie wycierał się skrzywiony.
Porozkładane koce przed każdym domkiem, na których każde dziecko miało własne królestwo.
Nie liczyła się telewizja (oglądało się tylko bajkę przez 30 minut wieczorem). Nie liczyły się telefony (to były czasy rozmów zamawianych na życzenie). Liczył się tylko czas spędzony z rówieśnikami.
Wracaliśmy do domków wieczorem. brudni, zmęczeni ale szczęśliwi tylko po to, żeby złapać parę godzin snu i od rana ruszyć ponownie na podbój ośrodka.
Znali się wszyscy. Kilkadziesiąt domków, w których co roku mieszkali Ci sami ludzie.
Wyprawy na plażę bez tony zabawek. Wystarczył koc, kanapka z pomidorem i łyżka do kopania. Każdy kto miał wiaderko i łopatkę, rządził.
Te kilka lat spędzałam najcudowniejsze wakacje swojego życia.
Miałam wtedy 6-9 lat.
Pamiętam każdą chwilę.
To były naprawdę szczęśliwe chwile.
W zeszłym roku postanowiliśmy odszukać ten ośrodek. Wrócić do wspomnień.
Zabraliśmy dzieciaki i pojechaliśmy w nieznane.
Jechaliśmy na oślep, bo ja pamiętałam tylko miejscowość i rzekę.
Znaleźliśmy.
Stał tam nadal.
Lata świetności miał już dawno za sobą, ale przez prawie 30 lat nie zmieniło się prawie nic.
Te same domki (teraz nieco bardziej podupadłe).
Te same koce!
Te same meble proszące o remont.
To było jak uderzenie przeszłości, bo zapach wciąż pozostał ten sam.
Spędziliśmy tam tylko jeden dzień, ale dla mnie to było coś więcej niż jeden dzień. To był powrót do dzieciństwa. Do jego najszczęśliwszych momentów.
Marzę o takich wspomnieniach dla moich dzieci!