Czy to była lekkomyślność?
Pamiętacie czasy, kiedy z uwieszonym przy szyi kluczem, kroczyliście dziarsko po skończonych lekcjach do domu, w nadziei, że znajdziecie coś dobrego w lodówce i nie będziecie musieli sobie sami nic szykować. Czasy w których telefon komórkowy był tak samo dziwnym pomysłem, jak podróże w czasie. W których komputer był tworem, który funkcjonował gdzieś pewnie, ale nikt go jeszcze nie widział.
Ja pamiętam 🙂 (wiem, jestem stara).
To czasy beztroskiego dzieciństwa, zupełnie nie zepsutego światem jaki teraz mamy.
A co teraz mamy?
Dzieci z głową pochyloną nad ekranem telefonu.
Dzieci, nie potrafiące bawić się same, bo NUDZI MI SIĘ
Dzieci, przesiadujące na setkach zajęć dodatkowych, bez chwili czasu wolnego tylko dla siebie.
Dzieci wychodzące poza dom wyłącznie w towarzystwie rodziców.
Dbamy o nasze dzieci tak bardzo, że zapominamy o ich samodzielności.
Ja sama taka byłam.
Stałam się helikopterem, który krąży nad własnymi pociechami niczym w poszukiwaniu zbiegłych więźniów.
Chciałam uchronić nasze dzieci przed czym tylko się da.
Przed płaczem, przed strachem, przed popełnieniem błędów, przed niebezpieczeństwem, przed tym, żeby ktoś nie zrobił im krzywdy. Stworzyłam parasol, który miał je chronić.
Na szczęście dość szybko się obudziłam i przestałam chronić je przed każdym złem tego świata.
Pozwoliłam im przegrywać – przecież życie to nie tylko zwycięstwa.
Pozwoliłam na przykrości – tego w życiu im nie zabraknie.
Pozwoliłam na smutek – będzie im czasem towarzyszył.
Dlaczego o tym mówię.
Jakiś czas temu wybrałam się na plac zabaw. Wiecie, taki Małpi Gaj dla maluchów.
Usiadłam, zamówiłam sobie kawę i oddałam się relaksowi, w czasie kiedy moje dzieciaki biegały jak szalone, co chwila podbiegając w celu zaspokojenia pragnienia.
Obserwowałam ludzi dookoła.
Moją uwagę przykuła grupka mam (3-4) siedzących tuż obok.
Nie rozmawiały, nie śmiały się, nie wymieniały się doświadczeniami. Każda w skupieniu obserwowała plac zabaw, co chwila podrywając się nerwowo i biegnąc w stronę drabinek (przypominam, plac zabaw dostosowany do dzieci).
Po chwili obserwacji, podsłuchałam (wredna ja) ich rozmowę.
– wiesz ja to się boję puszczać swoją Anię na plac zabaw, bo kiedyś, jak była mała, zaczepiła się i nie mogła wyjść i strasznie płakała, a ja nie mogłam jej znaleźć…
– no ja też nie lubię takich miejsc, bo boje się że Antoś spadnie i coś sobie zrobi.
Przerażające co?
Mamy, które idą w miejsca których nie znoszą. Robią rzeczy, których nienawidzą. Hodują traumy, o których ich dzieci z pewnością dawno już zapomniały.
A potem przybiegła ta Ania – i skończyła się zabawa, bo mama kazała jej siedzieć, bo teraz dużo dzieci biega i może sobie krzywdę zrobić.
A potem przyszedł ten Antoś i mama kazała siedzieć, bo musi go nakarmić (lat na oko 6).
A potem był już koniec dnia i plac zabaw zamknęli. Ania z Antosiem z wielkim płaczem i w strasznych spazmach opuścili ten niebezpieczny przybytek z nadzieją, że kiedyś tu wrócą…bez swoich mam…
1 comment
No ja też kiedyś bałam się puszczać moje dzieci same, ale okazało się, że radzą sobie świetnie 🙂 Zwykle mają przy sobie telefon, bo poczucie czasu dla nich nie istnieje.