Wchodzę do małego pomieszczenia. Jakieś 2 na 2 max. Dookoła lustra. Męczące światło. Rozbieram się do bielizny.
Patrzę i chce mi się płakać.
Gdzie jest ta dziewczyna sprzed 4 dzieci.
Ta, której można było zobaczyć linię żeber pod skórą.
Ta, której pięknie wystawały kości obojczykowe.
Ta, która miała płaski brzuch.
Ja się pytam gdzie ona jest?
Przecież staram się zdrowo jeść. Staram się nie podjadać. Staram się nie najadać na noc. Waga ani drgnie.
Stoję tak jeszcze chwilę i już wiem, że przymierzalnie nie są moimi przyjaciółmi. Wiem, że się nie pokochamy.
Wychodzę obrażona na świat. Nic nie kupię, a co – niech wiedzą, że jestem zła.
Wracam do domu.
Wieczór – jesteśmy razem. Wszyscy.
Głośno jak zawsze.
Kolacja.
Jeden chce tosty francuskie. Drugi parówki. Kryśka woła o jogurt, a Hanka ma focha i twierdzi, że nie będzie jadła.
Przecież jestem matką prawie idealną. Idę więc do kuchni i robię wszystko na co mają ochotę.
Na stół wjeżdżają tosty, parówki, jogurty…do wyboru, bo przecież wiem, że za chwilę będą sobie wyrywać to, co dostali.
Zjedli po trochu. Połowa została, bo ja nie potrafię nigdy wyliczyć ile tego zjedzą.
Siedzę i tak patrzę na zastawiony stół.
No nic. Biorę do ręki tosta ociekającego miodem i gryzę. Przecież nie wyrzucę, a jutro będą niedobre.
Powoli zjadam to, co zostawili.
Przecież uczyli mnie, że jedzenia nie można wyrzucać -więc nie wyrzucę. Zjem.
Tym sposobem jestem najedzona zanim jeszcze zrobiłam kolację dla siebie. Powiem więcej, jestem przejedzona.
Nagle znowu widzę siebie w tym ciasnym pomieszczeniu, starającą się zmieścić w jeansy w rozmiarze “sprzed czwórki dzieci” i doznaje olśnienia.
To ich wina.
To moje dzieci i ich jedzenie jest wszystkiemu winne.
To oni zostawiają zawsze coś na talerzu, a ja zawsze to coś za nich kończę.
Nie ratuje mnie nawet to, że staramy się dawać dzieciom całkiem zdrowe jedzenie (no może tylko te parówki).
Ja po prostu przez nich podjadam.
I robi mi się trochę lepiej, bo odkryłam tajemnicę, o której większość z nas nie ma pojęcia.
Przestałam obwiniać siebie.
Wiem, że nie schudnę, bo moje dzieci nie zjadają całych porcji :).
To wszystko ich wina .
PS: Czytać z przymrużeniem oka.
5 komentarzy
To prawda ? i ta zasada nie wyrzucać ! A powiem Ci coś jeszcze ,one ZAWSZE coś zostawią nawet z maleńkich porcji tak poprostu dla zasady ? Mama piątki z plusem (wnusio)
znam to zbyt dobrze 🙂 kiedyś resztki po dzieciach zjadałam ja i pies, ale weterynarz stwierdził, że trzeba psa odchudzić, więc sama muszę wszystko zjadać 🙂
Tak masz racje ja zaczelam nakladac mniejsze porcje a jak chca tosty to robia sami bo przeciesz masz raczki i robia jednego zeby sie nieprzemeczac i mama psa a jak cos to ciotka ma kury i nic sie niemarnuje
Haha, to jest okropne! Tak się starasz, nie jesz słodyczy, a potem tylko trochę tosta, kaszki, sraszki… a dupa rośnie 😉
Ja zmieniłam “polityke” żywienia. Daje wszystkim połowę porcji. Dzieci wtedy mniej zostawiają a z reguły zadaja wszystko i ewentualnie prosza o dokładkę. Sama sobie też nakładam polowe bo jednak zawsze ktoś cos zostawi (najczęściej sałatę 😉 ).