Milczałam, czekałam, udawałam, że mi to nie przeszkadza…a jednak. Wróciłam do pracy. Pracuję pełną parą, na pełen etat. Korporacja jak wiele innych. Lubię moją pracę, powiem więcej – ja ją uwielbiam. Niestety sam fakt uwielbiania, nie spowoduje, że pracodawca spojrzy na mnie przychylnym okiem i nie będzie miał problemu jak będę brała non-stop zwolnienie na chore dzieci. Nasze pociechy właśnie zaczęły fazę “nie wychodzenia” z choroby. Chorują na zmianę. Jedno kończy, kolejne zaczyna i tak w kółko. Taka faza potrwa pewnie do kwietnia. Mówiąc krótko – do kwietnia jesteśmy w czarnej dupie. Do szału doprowadza mnie fakt, że moje dzieci wytrzymują w przedszkolu / żłobku najwyżej tydzień.
Chuchamy, dmuchamy, wydajemy fortunę na leki, lekarzy. Jak tylko uda nam się wyleczyć całą czwórkę i w końcu posłać do placówek, po tygodniu mamy powtórkę z rozrywki.
Dlatego właśnie powiedzieliśmy STOP! Koniec z takim podejściem! Kilka dni temu przeszliśmy na”złą” stronę mocy i przestaliśmy przesadnie (naszym zdaniem) chuchać i dmuchać.
Wzięliśmy sobie do serca to, co nasi znajomi mają w Norwegii. Tam dziecko kaszlące, zakatarzone idzie do żłobka/przedszkola i nikt problemu nie robi. To jest naturalne. Dopóki nie ma wysokiej gorączki – może chodzić do placówki. Dzieci w Norwegii spędzają 90% czasu w ciągu dnia na zewnątrz. Tam nie straszny deszcz, śnieg, mróz. Małe dzieciaki śpią nawet na zewnątrz i co? I dzięki temu nie chorują.
Dawno temu byłam w Danii. Mała mieścina w zasadzie tylko port i kilkanaście urokliwych domków. Był kwiecień, ja ubrana na cebulkę, dwie pary spodni, sweter, bluza…i nagle obok mnie przebiegła grupka maluchów (na oko 4-6 lat), odzianych tylko w kąpielówki (tak kąpielówki) i buty. Pospiesznie dobiegli do nabrzeża, w biegu zdjęli buty i hop do wody. Uśmiechnięci, zadowoleni skakali tak jeszcze kilkanaście razy. Potem wyszli na brzeg i tak samo odziani (bez ręczników, kurtek, czapek) udali się w stronę domu. Zapytałam stojących nieopodal mnie rodziców, nie boja się przeziębień, chorób, wychłodzenia organizmów – odpowiedź była prosta – A co to przeziębienie?… to jest właśnie kwintesencja tego, co chcę przekazać.
Czy zauważyliście, że w Polsce dzieci chodzą w czapkach już od momentu pojawienia się pierwszego jesiennego liścia? Że przewrażliwieni rodzice opatulają je w kombinezony, koce, czapki, kaptury, jeśli tylko temperatura spada do 7 stopni? Upocone, przegrzane maluchy kiszą się we własnych (i cudzych) zarazkach, więc nic dziwnego, że chorowanie zaczyna się już w październiku.
Razem z Panem K postanowiliśmy spróbować. Każdy katarek nie skończy się siedzeniem w domu. Każde kaszlnięcie nie będzie powodem do wizyty lekarza. Zewsząd zalewają nas reklamy leków l na biegunkę, apetyt, brak apetytu, nadpobudliwość i jej brak itd. Dodatkowo lekarze z naszej autopsji wola wypisać antybiotyk i tylko 1/10 chce leczyć syropem z cebuli.
Tak się zastanawiam, czy to właśnie nie my rodzice sami napędzamy panikę? Przecież dziecko nie musi pozostać w domu do ostatnich oznak choroby (kaszel 6 tyg po infekcji jest kaszlem normalnym). Przecież nie każdy katar oznacza od razu infekcje górnych dróg oddechowych.
Wyobraźcie sobie, co jest lepsze? Wyjście na dwór nawet przy mroźnej/deszczowej pogodzie czy kiszenie się w jednym pomieszczeniu. gdzie wszyscy kichają i kaszlą? Ja ślepo wybieram to pierwsze i chciałabym, żeby moje dzieci spędzały większość dnia na dworze.
Od teraz nasze dzieciaki nie będą ubierane “na cebulkę”, nie będą siedziały w domu, gdy tylko coś z nosa im pocieknie, nie będą izolowane od siebie jak tylko kaszelek się pojawi.
Pozwólmy dzieciom zbudować swój system odpornościowy. Nie “zabijajmy” go suplementami i pseudo uodparniającymi środkami. My skupiliśmy się na podawaniu witaminy D i naturalnych środkach (syropy z cebuli, sosny, czarnego bzu) i wiecie co? To chyba działa. Kilka dni temu nasze dzieci chodziły z kapiącymi nosami i kaszlem wyrywającym oskrzela, a dziś prawie nie ma śladu po jakichkolwiek infekcjach.
Za zdjęcia dziękujemy DDF Studio
18 komentarzy
W pełni Cię popieram, ale potrzebna jest ogólna zmiana podejścia. Co z tego, że ja osobiście nie uważam katarku i kaszlu u dziecka za chorobę jak przedszkole i tak go nie przyjmie “bo chory”, więc muszę lecieć z nim do przychodni choć nie widzę potrzeby by dostać zwolnienie na dziecko, bo przecież na telefon nie dostanę a ot nie mogę nie przyjść do pracy..
Sytuacja patowa niestety, ale wiesz, że przedszkole nie ma prawa wymagać zaświadczenie, że dziecko jest zdrowe? Ostatnio rozmawiałam z lekarzem, i potwierdził, że wystawianie takich zaświadczeń, jes niezgodne z prawem, bo lekarz zaświadcza, że dziecko jest zdrowe, jednynie w tym momencie (zaświadczenie jest ważne 3 dni), a następnego dnia stan zdrowia może ulec zupełnej zmianie, więc to co na zaświadczeniu jest już fałszem….
To super że Wasze dzieci tak ładnie to przeszły. Mój pierworodny niestety jak zaczyna kaszleć to wiemy ze skończy się to na zapaleniu oskrzeli. I niestety zaraża się od tych dzieci co z katarem, kaszelkiem chodzą do przedszkola i nic im nie jest. A syn się rusza, chodzi na spacery i zdrowo się odżywia. I co mam zrobić? Nie posyłać do przedszkola?
Nie zgodzę się. Wirusówki są zwykle zaraźliwe w fazie wykluwania się, wiec jak dziecko już ma katar czy kaszelek (nie mam na myśli dziecka, które ledwo patrzy na oczy i ma kaszel oskrzelowy) to raczej nie zarazą bo albo jest to przeziębienie (niezaraźliwe) albo wurusówka (zaraził jak nie miał objawów). Moim zdaniem nie tedy droga. Trzeba wzmacniać odporność własnego dziecka a nie eliminować inne z jego otoczenia. Dzieci w Skandynawii chodzą do przedszkola o ile nie maja gorączki i paradoksalnie są o wiele zdrowsze niż nasze. To Twoje dziecko niestety ma problem, może wrodzoną obniżona odporność lub nabytą, ze w momencie gdy jest trochę osłabiony jest system odpornościowy sobie zupełnie nie radzi. Tu jest raczek konieczna konsultacja z immunologiem, pulmonologiem a także przebadanie gruntowne pod kątem pasożytów bo one też powodują nawracające infekcje górnych dróg oddechowych.
Inna sprawa, ze dzieci w tym wieku mają prawo przechodzić mniej więcej jedną infekcję na miesiąc, to jest normalne w tym wieku, tak się buduje ich odporność, wiec też nie ma co podnosić larum. To jest normalne.
Niestety dzieci chorowały , chorują i chorować będą bo tylko w ten cudowny sposób nabierają swojej własnej odporności i my rodzice jedynie co możemy zrobić to im w tym pomagać w naturalny sposób podając różne specyfiki z apteczek naszych babć. Ja zawsze jesienią robilam ” winko czosnkowe ” na soku z cytryny i miodzie i dzieki temu jakoś udawało nam sie unikać katarkow pozyczonych od innych dzieci z katarkiem w przedszkola 🙂
Nawiązując do wypowiedzi Nessi nie koniecznie trzeba lecieć do immunologa czasami wystarczy zrobić wymaz z gardła z pełnym antybiogramem czy jakoś tak się to nazywa bo może być tak że antybiotyk który jest podawany nie leczy tylko zalecza i dlatego choroba ciągle nawraca bo nasze dziecko ma jakiegoś bakteria na którego nie działają podawane antybiotyki.
Tak też może być 😉 Nam kiedyś pomógł wymaz z nosa i seria inhalacji wraz z naświetlaniem zatok.
My rodzice w Polsce trzesiemy się nad swoim dziećmi i biegamy z katarkiem do lekarza a przecież katar to nie choroba bo tego wymaga od nas społeczeństwo. Kiedyś dziecko z gilem pod nosem po pachy to był standard a dziś jest masakra. Zapomnieliśmy o tym ze dziecko rodzac sie jest pozbawione naturalnej odporności nabiera jej z każdym dniem życia i im więcej bakterii wirusów napotyka na swojej drodze tym większej odporności sie dorobi 🙂
Czarny bez i vit. D świetnie się w przypadku mojej sprawdzają od początku roku szkolnego 🙂 Owszem, zdarzył się w zeszłym miesiącu pogrom w szkole gdzie na 26 uczniów jednego dnia pojawiło się 9 i moja również była wśród nieobecnych. Zasmarkana z bolącym gardłem przesiedziała tydzień w domu opychając się syropkiem z czarnego bzu, tantuum verde i miodem i sobie samo poszło bez wizyt u lekarza czy mocniejszych leków 🙂 Ale mogłam sobie na to pozwolić tylko i wyłącznie dzięki dziadkom, to fakt. Zdrowia Kochani dla Was wszystkich ! :*
Totalnie popieram!!!
Mamy dokładnie ten sam problem. Dzieci chorują na zmianę i praktycznie w kółko :/
My ratujemy się pomocami babć, dziadków lub opieką.. ale ileż można!? Tydzień w żłobku, dwa tygodnie choroby i tak w kółko 🙁
Z utęsknieniem czekam na wiosnę bo liczę na spadek częstotliwości chorób.
Aczkolwiek staram się nie przegrzewać dzieci. Ale czasami jak widzę na spacerach (12-14 stopni w plusie) dzieci zapatulone w kombinezonach, mega czapkach i jeszcze przykryte kocem i pokrowcem na wózek – to mnie szlak trafia! Bo potem taki dziecko szybko choruje i może być potencjalnym roznosicielem zarazków w naszym żłobku… (tak abstrahując)
Ja staram się nie przesadzac i nie przegrzewać. Jeśli pojawi się katar to nie lecę do lekarza tylko podaje syrop z cebuli i czosnku ktory na szczęście nasze trojaczki uwielbiają.
Witam, w domu staramy się utrzymywać normalną temperaturę, lecz to co się dzieje w szkole przechodzi ludzkie pojęcie. Zimą temperatura w szkole na pewno wynosiła powyżej 26 stopni, gdzie moje dzieci dojeżdżające autobusem miały pod bluzką z długim rękawem podkoszulkę z długim rękawem i rajtuzy pod spodniami. Nawet w 20 stopniach byłoby im za gorąco , gdy zwróciłam uwagę nauczycielce (ubraną w spódniczkę i krótki rękawek!) stwierdziła że w szkole nie jest gorąco, a gdy poprosiłam żeby pomogła dzieciom trochę się porozbierać, stwierdziła że nie ma na to czasu. Dziecko nie jest w stanie dopilnować żeby się rozebrać bo jest za gorąco i wyjdzie całe zgrzane. Efekt był taki że kończyła sie jedna choroba, a zaczynała druga :/
Trochę późno doszliscie do tych wniosków☺ ja przy drugim dziecku. Moglabym tu mnożyć przykłady znajomych i ze swojego doświadczenia tez wynika ze jest tak jak piszesz. Ja już dawno zaczęłam to analiziowac i doszlam do takich wniosków jak wy. Przestałam się przejmować a raczej panikowac gdy ktores zakaszlalo odrazu czarne myśli. Teraz nie. Stawiam na naturę. Zdrowe jedzenie, dużo warzyw, kasz itp. Dużo spacerów, wietrzenia mieszkania. Dużo wit.c syrop z czarnego bzu, imbir i syrop z cebuli. Ogólnie odporność to rzecz nabyta i trzeba ja zbudować od podstaw.poczynajac od środka czyli jedzenia. Pozdrawiam?
MY doszliśmy do takich wniosków już jakiś czas temu:) Sam wpis jest sprzed roku :))
Chyba każde dziecko musi się w swoim życiu wychorować… Żadnego to nie minie. Ale masz rację – staje się to kłopotem, kiedy kolejny raz jesteś zmuszona zostać z dzieckiem w domu rezygnując z pracy. Każdy pracodawca chciałby zapewne mieć w pełni dyspozycyjnych pracowników, którzy go NIGDY nie zawiodą – niestety nie zawsze udaje się nam sprostać jego oczekiwaniom. Życie polega na kwestii wyborów, a rodzina jest jednym z najważniejszych.
My mamy dwoje dzieci. Córka ma 5 lat i chodzi już do szkoły a syn ma 2 latka i jest ze mna w domu. U nas to ja ze spokojem podchodzę do kataru i kaszlu, za to mój mąż jest zawsze spanikowany i od razu każe dzwonić do przychodni :/
Ja w takich przypadkach robię dzieciom inhalacje z soli fizjologicznej i tyle. Oczywiście zbijam temperaturę, jeśli jest gorączka. U nas ostatnią chorobą była angina paciorkowcowa więc antybiotyk był wskazany niestety. Na szczęście tylko córka była chora bo w maju wszystkich nas ta angina dopadła. To byla masakra. Ale z przeziębieniami dajemy radę 🙂
Ja też staram się robić podobnie… mam nadzieję, że przetrwamy 🙂
Takie mamy czasy że jak pada deszcz to się ucieka do domu, jak zawieje wietrze to czapka szalik kaptur itp… A gdyby się cofnąć tak o 20lat(+-5-7lat) do tyłu , to sami taplalismy się w kałużach niemalże tak dużych jak basen portowy, z wiatrem się było za pan brat… A gile które sięgały kolan wycieralo się w trawę… Sami napedzamy spirale braku odporności u dzieciaków… ? troszkę więcej zdrowego rozsądku – matka która czeka z czapka i szalikiem do temperatury 0-3st Celsjusza ?