Nowa rzeczywistość nas nie zaskoczyła
Minęło kilka miesięcy od mojej ostatniej aktywności.
Cisza trwała zbyt długo.
Nie spowodował jej brak weny. Nie wpłynął na nią brak czasu.
Wina leży wyłącznie po stronie obecnej sytuacji i pandemii panującej wokoło.
Pod koniec lutego zamknęliśmy się w domu. Właśnie wtedy zaczęliśmy chorować. Po wszystkich możliwych testach, zdiagnozowano u nas grypę Typu A. Siedzieliśmy więc dzielnie w domu i staraliśmy wyleczyć wszelkimi dostępnymi środkami. Kiedy już widać było światełko w tunelu, uderzył Koronawirus i zniweczył nasze plany na powrót do rzeczywistości. Nastąpił “lockdown”. Zamknięto szkoły. Ograniczono wizyty w biurze.
Obudziliśmy się w nowej rzeczywistości.
Nagle z aktywnych, pełnych pomysłów i energii rodziców, staliśmy się zamkniętymi w domu zwierzętami, które dodatkowo musiały przeistoczyć się w nauczycieli.
4 dzieci w domu. 4 uczniów. Każdy na innym poziomie. Każdy tak samo niepokorny.
Pojawiło się zwątpienie czy damy to radę pociągnąć. Doszło do tego, że każdy kolejny mail z materiałem do przerobienia wywoływał w nas dreszcze. Frustrację potęgował fakt, że młodsze dzieci nie bardzo rozumiały, dlaczego mają tyle siedzieć nad nauka w domu. Dla nich życie to system zero-jedynkowy – siedzę w domu = nie ma szkoły.
Dość długo zajęło nam przekonanie ich, że to nie wakacje. Że nauka nie może poczekać. Że musimy przerobić materiał.
O ile najstarszy radził sobie sam i to całkiem nieźle (choć z mojej perspektywy miał tego wszystkiego za dużo) o tyle z młodszymi trzeba było siedzieć, tłumaczyć, pokazywać, przekonywać – i tak każdego dnia.
Doszło nawet do momentu, że w akcie desperacji odpuściłam i powiedziałam dość. Przestałam pilnować lekcji. Zrzuciłam to na jakiś czas (wiem, że to nie fair) na tatę.
Trwaliśmy tak przez 3 miesiące. Ja jeździłam do biura raz na jakiś czas (mogłam pracować zdalnie). Dzieciaki nie wychodziły z domu z utęsknieniem czekając na zakończenie roku szkolnego. Zakupy robiliśmy przez internet. Nasze życie społeczne ograniczyło się do murów naszego domu.
Czemu więc nie pisałam?
Bo nie tylko mu zaczęliśmy tak żyć. Podobne problemy miał każdy rodzic. Wszyscy byli sfrustrowani i zmęczeni. Dokładanie swoich frustracji nie było potrzebne. Wylewanie własnych żali wydawało się nie na miejscu. Do tego, każda próba napisania jakiegokolwiek tekstu, kończyła się snem na klawiaturze, bo zmęczenie dawało o sobie znać w najmniej odpowiednim momencie.
Teraz, gdy ograniczenia są powoli znoszone, nasze życie zaczyna napierać nieco rozpędu, choć nie jest to jeszcze szczyt naszych możliwości.
Nadeszły wakacje inne od wszystkich.
Świadomie podjęliśmy decyzję o rezygnacji z tegorocznych wyjazdów. Dzieci nie poszły na dyżury letnie. Nie zarezerwowaliśmy miejsc na obozach. Trwamy dalej w pół-zamknięciu. Nasze wyjścia ograniczamy do niezbędnego minimum. Nadal mamy obawy by powrócić do życia sprzed epidemii. Jeszcze czekamy.
Czy jest nam źle?
Wręcz przeciwnie, nie narzekamy.
Nie napiszę Wam, że dzięki pandemii zbliżyliśmy się do siebie – bo to farmazon – my zawsze byliśmy zżyci i blisko siebie. Zamknięcie tego nie spowodowało. Nie staliśmy się nagle mocniej związani ze sobą. Powiem więcej – czasem dzieci mają siebie nawzajem dość i tęsknią za koleżankami i kolegami.
Nie napiszę, że poznaliśmy się lepiej, bo to bujda – my znamy się wszyscy na wylot. Jesteśmy jak taka rodzina słoni – zawsze razem.
Nie napiszę, że tęsknię mocno do życia przed epidemią – bo wcale tak nie jest. Nie tęsknię za tłumami w centrach handlowych, za tłokiem w autobusach, za korkami na drogach.
Mamy grupę bliskich nam ludzi, z którą możemy spotkać się, kiedy tylko mamy taką potrzebę lub oni tego potrzebują.
Jest mi dobrze i cieszę się tym co mam. Dodatkowo przestałam gonić za tym, czego jeszcze nie mam.
4 komentarze
Cieszę się, że w końcu mogę coś znów na tym blogu przeczytać. Sam wiem, jak jest ciężko – a mamy tylko dwójkę dzieci…
Życzę wytrwałości i zdrowia!
Super widzieć Was ponownie na blogu!
Witam ponownie 🙂
Super tekst 🙂