Pieskie życie
Kiedy pojawiłam się na świecie, w naszym domu już by pies. Pamiętam do dzisiaj imię – TIKA. Cudowny, czarny pudel, który traktował mnie trochę jak konkurencję, dopóki to ja nie zaczęłam jej ubierać w dziecięce ubranka i wozić w wózku. Była z nami przez 12 pięknych lat. Odeszła jak byłam na wakacjach, niespodziewanie (a może spodziewanie, ale ja o tym nie wiedziałam.
Razem z Tiką w naszym domu pojawił się Poldek 😊 – również pudel, tylko malutki i szary 😊
Tak samo jak jego starsza koleżanka i on dożył sędziwego wieku kilkunastu lat.
Jak myślicie co było dalej?
Dalej byłam ja i moje cudowne pomysły.
Pewnego pięknego dnia, mając lat kilkanaście i śmiesznego szarego pudla w domu, postanowiłam uszczęśliwić moją mamę i przyniosłam do domu małą puchatą kulkę. Ta słodycz okazała się….rasowym Bernardynem! Nie pamiętam dokładnie skąd ją wytrzasnęłam, ale chyba wujek koleżanki miał hodowle i została mu jedna sztuka. Tak oto, za pudełko czekoladek, stałam się właścicielką 80 kg (jak dorosła) Beranrdyna.
Przez lata starałam się, żeby Berta (bo tak się nazywała) zdała sobie sprawę, że nie waży 3 kg i wskakiwanie na kolana, tudzież na kołdrę jak ja śpię, to nie jest najlepszy pomysł. Niestety, nigdy do niej to nie dotarło i z uporem maniaka spała w moim łóżku, zajmując jego większą część.
Spędziłyśmy razem 10 cudownych lat, a potem przyszedł rak ☹
W międzyczasie do naszej rodziny dołączył jeszcze pinczer małpi o wdzięcznym imieniu Maja😊
Najbardziej wyszczekana i gryząca istota na świecie. I tak, nasz dom był schronieniem dla 80 kg bernardyna i 4 kg pinczera. Krótko mówiąc – dom wariatów.
Antonina
Kiedy odeszła Berta, przez długi czas Maja była sama. Aż pewnego, pięknego popołudnia, przeglądając nie wiedzieć czemu, ogłoszenia o sprzedaży Labradorów, natknęłam się na nią – największe szczęście i nieszczęściu jakie mogłam zobaczyć na zdjęciu – Antoninę vel Tosia. 3 miesięczna pokraka z rodowodem z certyfikowanej hodowli (podobno). Cena śmiesznie niska – bo 1/10 normalnej ceny, wiec mocno podejrzane. Pojechałam i się zakochałam. Okazało się, że to maleństwo jest ostatnim w miocie. Do tego ma krzywy zgryz i nie nadaje się na wystawy i na przekazanie genów dalej w hodowli – jednym słowem – wg hodowcy – była mu niepotrzebna ☹. Niewiele myśląc postanowiłam przygarnąć psa do domu i zabrałam tą włochatą kulkę do domu i tak rozpoczęła się nasza wspólna przygoda, o której pisałam już wcześniej.
Tosia była naszym oczkiem w głowie i do tej pory nie możemy pogodzić się z jej odejściem. Ja na samą myśl mam łzy w oczach. Spędziła z nami 10 cudownych lat, które drastycznie przerwał tak bardzo znienawidzony przez nas nowotwór.
Jarmuż
Kiedy zabrakło Tosi, powiedzieliśmy sobie, że odchodzenie pupila jest dla nas za ciężkie i nie chcemy więcej psów w naszym życiu. Dzielnie się tego postanowienia trzymaliśmy, przechodząc po swojemu żałobę po Tosi. Wytrzymaliśmy 2 miesiące. Wtedy w naszym życiu pojawił się Jarmuż. Wygląda jak lis, a zachowuje się jak bohater bajki „Chojrak, tchórzliwy pies”. Wiecznie wystraszony i spoglądający za siebie. Ma na swoim koncie traumy i ciężkie życie. Przez 2 lata (około, bo nikt nie był w stanie określić ile naprawdę ma), stał przywiązany łańcuchem do drzewa z zaciśniętą na szyi kolczatką jakby był najbardziej agresywnym psem w okolicy. Za schronienie służył mu kawałek dykty który przykrywał wykopany przez niego dół. Za posiłek – obierki z ziemniaków i stary chleb. Czoło i nos zdobyły blizny, które mili panowie zrobili mu, rzucając do niego butelkami niczym do żywej tarczy.
Kiedy A pokazał mi go na filmie, wiedziałam, że to jest już nasz pies. A nigdy nie odpuszcza, więc już następnego dnia jechał z kolegą odebrać to cudo.
Kiedy dotarli na miejsce, zastali brudne podwórko i kilkadziesiąt zaniedbanych psów, które wybiegły im na spotkanie. Tylko ten jeden, rudy, przestraszony był przywiązany i smutny. Takie było jego pieskie życie.
Po krótkich pertraktacjach (a raczej groźbie wezwania służb) udało mu się zabrać przestraszoną kulkę i wsadzić do samochodu.
Dom
Kiedy wrócili, wszyscy z niecierpliwością czekali na nowego członka rodziny. Otworzyły się drzwi, a A niosąc wtulonego w siebie psa wszedł do domu.
Od razu wiedzieliśmy, że Jarmuż będzie Jarmużem, bo imię wybraliśmy zanim jeszcze pojawił się w naszym domu.
Przez kilka pierwszych nocy A spał z Jarmużem w przedpokoju. Nie ważne, że kupiliśmy wygodne legowisko dla psa, tonę zabawek i najlepsze możliwe jedzenie. A wyciągnął wielki, zielony puf i towarzyszył mu, głaszcząc i przytulając jak tylko się dało. Staraliśmy się, żeby przyjście do domu pełnego dzieci, w którym ciągle ktoś biega i krzyczy nie było dla niego traumą.
Po paru dniach Jarmuż był już „nasz”. Wszedł w naszą rodzinę tak, jakby był w niej od dawna. Nie było problemu z wychodzeniem załatwianiem potrzeb, bo okazało się, że nasz nowy przyjaciel jest niesamowicie kulturalny i sam z siebie nauczył się gdzie i jak się to ogarnia!
To wszystko było o tyle ważne, że tydzień później mieliśmy zaplanowany wyjazd wakacyjny do „Zamku Ryn”. Oczywiście pies pojechał z nami. I tym sposobem, Jarmuż z brudnego podwórka, trafił do Zamku, w którym był pełnoprawnym gościem, a w pokoju poza przekąskami dla niego, czekało iście królewskie posłanie, które hotel przygotował specjalnie dla czworonożnego gościa.
Jarmuż okazał się najlepszym przyjacielem, kompanem do zabaw i grzejnikiem w nocy.
Ja jednak nie byłabym sobą, gdybym nie wymyśliła jeszcze czegoś 😊
Morela
Kiedy Jarmuż już na dobre zadomowił się w naszym życiu i naszych sercach, zobaczyłam ją – najśmieszniejszego i najpiękniejszego psa jakiego w życiu widziałam – Morelę.
Przeglądałam strony fundacji ratujących porzucone psiaki. Tej samej, dzięki której Jarmuż trafił do naszego domu.
Wpadłam na zdjęcie Moreli. Piękna, ruda i z ogromnym przodozgryzem, przypominałam wyglądem Gremlina (Pamiętacie, to słodkie stworzenie, które polane wodą, wyrzuca z siebie wredne małe stworzonka).
Wiedziałam, że musi być nasza. Napisałam do fundacji i okazało się, że już ktoś ją „zarezerwował” i czekają na wizytę przed adopcyjną. Załamałam się ☹
Ja naprawdę zakochałam się w niej od pierwszego wejrzenia i postanowiłam zrobić wszystko żeby Morela trafiła do nas. I tym sposobem, po kilku telefonach do osób, które pomogły nam zdobyć Jarmuża, byłam umówiona na wizytę „zapoznawczą”. Musicie wiedzieć, że Morela przebywała w domu tymczasowym razem z kilkunastoma innymi, czekającymi na adopcje pięknościami.
Pojechaliśmy na spotkanie. Była dokładnie taka, jaką ją sobie wyobrażałam! Szczekliwa i nieufna. Dokładnie wiedząca czego i kiedy chce. Wyraźnie dominowała w grupie, w której się znajdowała. Kiedy odjeżdżaliśmy, wiedziałam, że po nią wrócimy jak najszybciej.
Musieliśmy poczekać kilka tygodni, bo fundacja wydaje wyłącznie wysterylizowane psy. W końcu adopcja psa to poważna decyzja i nie można podejmować jej pod wpływem chwili, więc czekanie jest wskazane. Było warto. Po 3 tygodniach jechaliśmy do domu razem z małym rudym mopem, patrzącym na nas czarnymi oczami.
Morela okazała się psem idealnym. Weszła w naszą rodzinę jak w masło. Bez żadnych problemów, Od pierwszego dnia czuła się jakby od zawsze tam mieszkała i nawet Jarmuż nie robił na niej żadnego wrażenia (oczywiście dopóki nie podchodził do jej miski). Z czasem stawała się coraz bardziej odważna i pokazywała swoją indywidualność, bo musicie wiedzieć, że Morela jest typem przywódcy. Przytula się wtedy kiedy to ona chce, daje się głaskać wtedy kiedy ma na to ochotę i śpi tam gdzie właśnie najdzie ją ochota. To nie my decydujemy – to ona wybiera 😊.
Życie
I tak dochodzimy do końca naszych perypetii z czworonożnymi przyjaciółmi. Przez całe moje życie byłam otoczona psami. Nasz dom był odkąd pamiętam pełen zwierząt i taki dom chciałam stworzyć. Udało się. Nie wyobrażam sobie wychowywać dzieci bez towarzyszących nam psów. Zwierzaki są częścią naszej rodziny i każdy z nich jest traktowany wyjątkowo. Mogą spać na łóżkach – i tu do wyboru mają aż 5 miejsc do spania. Mają swoje własne legowiska, które często wymieniają między sobą, starając się udowodnić, jak to ten drugi jest okropny, bo zameldował się w „domu”” tego pierwszego.
Nigdy nie mieliśmy problemu z domem pełnym zwierząt. Z sierścią, która czasami pojawia się w zupełnie nieoczekiwanych miejscach. Z odbitymi łapami na dopiero co wypranej pościeli. Na zaciągniętymi nitkami na nowym narożniku. Ze śladami pazurów na świeżo pomalowanej ścianie. Otaczamy się żywymi istotami, a nie rzeczami. Pamiętajcie – rzeczy można zawsze naprawić lub wymienić.
5 komentarzy
Jakie słodziaki 😀
Super psiaki 🙂
Super psiaki 🙂
Super wpis, piękne psiaki 😀
Super pieski! Najlepsi przyjaciele! 🙂