Wakacje zbliżają się z prędkością światła. Dla nas to czas nieco wzmożonej „pracy” , bo dzieciaki mają „urlop” od placówek edukacyjno-wychowawczych. Na chwilę obecną nie podróżujemy z całą ekipą daleko. Nie dlatego, że się boimy, czy rady nie damy. Wyjazd w 6 osób to już nie lada wydatek i na razie zbieramy na wakacje naszych marzeń. Nie oznacza to jednak, że od czerwca do września zamykamy się w domu i nic ze sobą nie robimy. Mamy to szczęście, że babcia i dziadek (rodzice ze strony Pana K) mieszkają nad samiuteńkim morzem. Wychodząc z ich domku, po 10 minutach jesteśmy na pięknej plaży. Morze odwiedzamy przynajmniej raz w roku. Kiedyś staraliśmy się choć dwa razy w roku pojechać, ale odkąd dzieci jest nieco więcej, jeździmy nieco mniej. W tym roku (jeśli się uda) Hania odwiedzi dziadków po raz pierwszy. Do tej pory podróżowaliśmy w piątkę. I tu pada sławetne pytanie – „jak dajecie radę wyjechać z czwórką dzieci i psem”. Otóż dajemy – jak ze wszystkim innym. Pakujemy samochód, dzieci, psa i jedziemy. Gekon zostaje w domu i dokarmia oraz dopaja go moje mama co drugi dzień.
Jesteśmy szczęśliwymi posiadaczami 7-mio miejscowego Vana. Pan K do tej pory wypomina mi, że nie chciałam kupić takiego na 9 miejsc , bo stwierdziłam, że autobusu prowadzić nie będę. Miejscówek jest więc 7 i tak szczerze mówiąc (nigdy nie przyznając racji panu K) ten większy byłby nieco lepszy. Każde zapakowanie wszystkich na wyjazd, to konieczność upychania nogą, żeby bagażnik się zamknął. Boczne szyby z tyłu auta aż trzeszczą. Ale nigdy nie wypadły na ulicę. Zawsze zastanawiam się, jak udawało nam się kiedyś podróżować z jednym dzieckiem i psem małą trzydrzwiową Hondą Civic, zabierając ze sobą rowery (dwa duże) spakowane do środka samochodu! Aż samej mi trudno uwierzyć. Pan K wpadł ostatnio na szalony pomysł wysłania naszego całego bagażu kurierem. Jest to jakaś alternatywa, jeśli nie damy rady spakować wszystkiego do auta i przy okazji wypadną boczne szyby…
Pakowanie rodzinne należy niestety do mnie. Zawsze obiecuję sobie, że poświecę na to dwa dni przed wyjazdem, a i tak zawsze kończy się na pakowaniu w noc poprzedzającą.
Taktyka pakowania – nauczona doświadczeniem – nie zabieram już dwóch kompletów ubrań dla dzieci na każdy dzień. Zabieram zawsze tyle ubrań, ile dni tam będziemy, plus dwa zapasowe. Staram się przygotować zestawy jeszcze w domu, żeby niczego mi nie zabrakło. Każdy ma swoją walizkę. Dzieciaki jeszcze chwilowo mieszczą się do dwóch. 4 walizki to nie jest jeszcze tak źle, ale to dopiero początek. Musimy zabrać ze sobą jeszcze leżaczek dla najmłodszej, rowerek dla Marcelka, wózek dla lalek Krysi plus dwa tysiące lalek o dźwięcznych imionach m.in. Zuzia, Lala, Kiti, Pepa, Mini. Nocnik. Obowiązkowo w podróż udaje się Pan Dinozaur – nazywany przez Krysię UAARRGGHHH! oraz majestatyczny Pan Sowa zwany Huhu. Zabieramy również rower dla Maćka, no i nasze rowery razem z przyczepką dla maluchów. Oczywiście każdy posiada kask ochronny oraz ochraniacze na wszystko i to również zabieramy. Bagażnik na hak jest niestety przeznaczony tylko na dwa pojazdy, więc zazwyczaj kończy się to tak, że mój rower zostaje w domu!
To jeszcze nie koniec – pozostaje wózek bliźniaczy – szczęśliwie mamy teraz MacLarena Twin Techno, więc składa się jak parasolka, ale i tak miejsca zajmuje sporo.
OK. Rzeczy zapakowane. Tysiące dmuchanych popierdółek na plażę jedzie z nami. Łopatki, wiaderka, foremki i sitka też jadą…i nieważne, że wszystko to można kupić na miejscu w miejscowości nadmorskiej…ważne, żeby to akurat były TE plażowe akcesoria. Tutaj nasza asertywność poległa. Ponadto każdy miał pozwolenie na zabranie dwóch małych zabawek ze sobą , co daje nam 8 zupełnie zbędnych rzeczy w samochodzie. Pozwoliliśmy, więc wycofać się z tego nie możemy.
Jedziemy. Przed nami jakieś 10 godzin jazdy i pół tysiąca kilometrów. Nigdy nie śpieszymy się w podróży – mamy taką zasadę. Możemy dojechać nawet później niż planowaliśmy, ale cali i zdrowi. Ma być bezpiecznie. Wieziemy bezcenne skarby. Zapakowani po sufit, poupychani jak się da. Pies obrażony (zawsze w drodze ma focha – nie wiemy czemu) siedzi z nosem wlepionym w podłogę. Ma dla siebie masę miejsca, a i tak jest niezadowolony. Robimy ze sto przystanków na siusiu, na kanapkę, na psa, na rozprostowanie nóg, na podziwianie krajobrazu itd.
Zazwyczaj dojeżdżamy późnym wieczorem, bądź w nocy. Rozpakowanie towarzystwa i wniesienie zawartości auta do domu rodziców zajmuje jakąś godzinę. Po tych 60 minutach w końcu jesteśmy na miejscu i zaczynamy „wypoczynek”.
Dobra rada – przy większej ilości dzieci nie zabierajcie ze sobą tony ubrań. Jeśli na wakacjach dziecko się pobrudzi, to co? No nic – są wakacje, dziecko brudne to dziecko szczęśliwe. Ogólnie dzieci dzielimy na brudne, albo na nieszczęśliwe. Nie zmieniajmy ubrania natychmiast jak się poplami. Szukanie miejscowych ciuchlandów (secondhandów) też jest dobrym wyjściem.
Jeśli nie jedziecie w leśną głuszę, bez cywilizacji w pobliżu, nie pakujcie się jakbyście właśnie tam jechali. Pieluchy, jedzenie, kosmetyki można dokupić na miejscu.
Zabierajcie jak najmniejsze opakowania czegokolwiek, takie, żebyście nie musieli tego ponownie do domu wieźć.
Róbcie spis rzeczy do zabrania i sukcesywnie wykreślajcie to, co już jest spakowane. Ja bez takiego spisu nawet nie zabieram się za pakowanie.
Zawsze, ale to zawsze spakujcie sobie zapasowe ubrania dla dzieci na drogę w jakiś podręczny bagaż, bo dokopanie się potem do czystych majtek jest praktycznie niemożliwe, a w pieluszce nie zawsze wszystko się zmieści.
Do samochodu zabierajcie koniecznie „czasoumilacze”. Książeczki, filmy , płyty z piosenkami czy cokolwiek, co wasze dzieci lubią i w podróży tolerują. Nasze akurat prawie całą drogę oglądają bajki i narzekanie jest tylko jak bajka się kończy.
Nam dodatkowo czas umila Pan K i zawsze śpiewa. Jakieś 100 kilometrów symultanicznego przekładania na język polski, angielskich, niemieckich, włoskich i francuskich piosenek…(ze znajomością obcych języków pan K ma tak samo jak z umiejętnością pięknego śpiewania – czyli pełna improwizacja)…po 100 km dzieci udają, że śpią i pan K przestaje śpiewać „syrenim” głosem.
Jeśli jedzie z wami zwierzak – pamiętajcie o wodzie na podróż dla niego! Jedzenie nie jest wskazane, bo grozi to pobrudzeniem wnętrza pojazdu.
My pojechaliśmy w podróż z Krysią jak miała 14 dni – i nic jej się nie stało. Ba! nawet jod nadmorski dobrze jej zrobił. Nie obawiajcie się więc wyjeżdżać, jeśli wasze dzieci są bardzo malutkie – uwierzcie nam, z malutkimi jest dużo łatwiej. Malutkie nie ucieknie wam w tłum plażowiczów, ani nie położy się przed budką z lodami żądając 7 gałek z podwójną bitą śmietaną, frytek i zapiekanki, aby za chwilę wymusić jazdę na automatycznym koniku bujanym za dwa złote. Korzystajcie póki możecie.
Miłego wypoczynku
Pani K
1 comment
Doskonała strona ! Pozdrówka 🙂