Piszę i ręce mi się trzęsą, a płacz ściska gardło.
W Opolskim szpitalu zmarł dwuletni! Szymonek. On miał dwa latka i nikt mu na czas nie pomógł. Czekał z rodzicami na Izbie Przyjęć przez długie dwie godziny, bo lekarka która kończyła dyżur nie zgodziła się na przyjęcie! Mieli czekać na lekarza, który dopiero przyjedzie na dyżur! Kiedy maluch stracił przytomność, było za późno by mu pomóc. Dwie godziny, które zadecydowały o jego krótkim życiu. Dwie godziny w trakcie których można było go uratować podając wcześniej odpowiednie leki! Niepotrzebna i bezsensowna śmierć z winy tych, którzy mieli nieść pomoc. Malec zmarł w miejscu, gdzie powinni go uratować!
To nie jest horror, to nie fil sc-fi. To nasza rzeczywistość i tragedie, które dzieją się na każdym kroku.
Służba zdrowia jaka jest każdy wie. Wiem – niejednokrotnie mi osobiści pomogła i jestem im wdzięczna, ale mamy za sobą również te haniebne przypadki, które tylko potwierdzają, że z naszym systemem jest coś nie w porządku.
Krysia miała 8 miesięcy. Od kilku dni chorowała. Wymioty, biegunka, gorączka – 3 bite dni. Czwartego dnia lekarz dał skierowanie do szpitala. Wymiotowała nawet po podaniu wody. Nawadnialiśmy jak potrafiliśmy. Elektrolity podawaliśmy strzykawką. Pomagało na chwilę, potem ponownie wymioty, gorączka.
Zapadła decyzja – A jedzie z nią do szpitala, ja zostaję z chłopcami w domu.
Pojechali. A wszedł na Izbę i przetarł oczy ze zdziwienia – ok 40 osób w małym, dusznym pomieszczeniu. Chore, lejące się przez ręce dzieci. Rodzice wygrażający lekarzom, bo Ci nie chcą ich przyjąć natychmiast. Kolejka jak do mięsnego w PRLu. Zarejestrował, usiadł i rozpoczął żmudny proces czekania, aż nadejdzie ich kolej. Krysia spała – była wykończona. Gorączka ją męczyła.
Dookoła co drugie dziecko wymiotowało, inne płakało bo miało drgawki, kolejne miało niezidentyfikowaną wysypkę. Szaleństwo.
Czekał 5 godzin! Bite 5 godzin z malutkim dzieckiem na rękach. Osikany – bo śpiącej Krysi pampers nie wytrzymał. Brudny – bo nadal wymiotowała – czekał. Co chwila pytał kiedy zostaną przyjęci bo dziecko bardzo źle się czuje.
Po 5 godzinach przyjechałam ja – mnie zastąpiła babcia. Czekaliśmy tam razem. Kolejne 3 godziny! Dookoła te same czekające twarze, tylko jakby nieco więcej.
Kiedy po 8 godzinach usłyszeliśmy: „zapraszamy Krystynę….” Głupia radość nie miała końca.
U nas wszystko skończyło się dobrze. Okazało się, że miała ostry napad trzydniówki, trwającej u niej 5 dni…
Ale 8 godzin czekania, dziesiątki chorych dzieciaków dookoła i płaczących rodziców, proszących o natychmiastowe przyjęcie, spowodowało kompletną niechęć do takich miejsc. Ja wiem, że to nie są miejsca, które należy lubić, ale ja miałam ochotę roznieść je w drobny mak.
Niestety Szymek nie miał tyle szczęścia.
1 comment
co jest nie tak ze służbą zdrowia… już tłumaczę. Brak personelu. Lekarz dyżurny schodzi z dyżuru który trwa np 45 h… tak to nie żart wraca do domu aby zakomunikować żonie że ma dzisiaj dyżur pod telefonem i mało czasu na sen. Nie może wyjść po bułkę do sklepu bo mogą zadzwonić z oddziału, że jest pilna operacja. Nie bronię lekarzy, którzy mają znieczulicę ale to wina biurokracji itp. Sama to przerobiłam na własnej skórze nie jeden raz. Także kij ma dwa końce…