Jedną z kilku rzeczy, które we własnym życiu mocno zawaliłam to sport. “Najgorsze”, że sport to zdrowie.
Byłam dzieckiem dość leniwym, którego w stronę sportu nikt szczególnie nie pchał, bo zwyczajnie nikt w mojej rodzinie sportowy nie był.
Należałam zawsze do grupy dzieci pulchnych i miałam poczucie, że sport nie jest dla mnie (wiecie bieganie za ciężkie, koszykówka za szybka itd).
Niestety, miałam też dar przekonywania i wybłagałam u mamy (która zresztą zawsze kupowała moje “kocie oczy” i z miłości pozwalała na wiele) zwolnienie z WFu. Tak, tak – należałam do tej “niećwiczącej” grupy.
Niestety, konsekwencje słabej kondycji zostawiły ślady do dziś. Waga woła o pomstę do nieba, a kondycja o modlitwę do niebios.
Każda próba podjęcia się uprawianiu jakiegokolwiek sportu, kończy się słomianym zapałem na jakieś dwa zajęcia 🙁
Pech, a raczej szczęście, chciało, że trafiłam na swoje przeciwieństwo w życiu dorosłym – czyli wyszłam za człowieka, dla którego sport to ogromna część życia i pasja do upadłego – zawsze mówi “albo grubo, albo wcale”(ja nadal twierdzę, że nikt normalny z własnej woli nie biega po 73km! Czaicie? 73km? I to w górach!)
Osobnik ten będąc już mężem mym stał się również ojcem moich dzieci.
Szczęście dopisało i dzieciaki chęć do ruchu odziedziczyły po tacie, a nie po mnie.
I tak – wszystkie nasze dzieci ochoczo biegają, biorą udział w zawodach, zdobywają medale.
Do czego zmierzam?
W wakacje nasz najstarszy syn Maciej uległ wypadkowi w trakcie obozu. Niestety, kolano poszło w stabilizator, a następnie żmudny proces rehabilitacji mięśni, które po prostu, zwyczajnie zaczęły zanikać.
Wizyta u ortopedy zaowocowała zwolnieniem z jakichkolwiek ćwiczeń fizycznych na długie miesiące.
Maciej był załamany, bo sport dla niego, podobnie jak dla jego taty to ważna część jego 11 letniego życia.
Dzielnie uczestniczył w zajęciach rehabilitacyjnych, wielokrotnie uśmiechając się przez łzy z bólu.
Złościł się, że nie może grać w koszykówkę, że piłka nożna mu przepada, a ukochane SKSy odbywają się bez niego.
Aż w końcu po prawie 2 miesiącach katorżniczych ćwiczeń, usłyszeliśmy od ortopedy – “Jest super, myślę, że możemy pomyśleć już o powrocie do sportu”.
Dwa razy powtarzać nie trzeba było. Podczas, gdy Pani doktor nalegała na stopniowy powrót za dwa tygodnie, Maciej wybłagał zaświadczenie, że wrócić może już następnego dnia.
Radość i zadowolenie na jego twarzy dało się zobaczyć do samego wieczora.
Następnego dnia rano poszedł do szkoły, dzielnie dzierżąc zezwolenie na WF w ręku.
Nadal nie rozumiecie do czego zmierzam?
Do tematu sportu – zwyczajnie.
Z przerażeniem obserwuję ogromny wzrost liczby dzieci niećwiczących. Przynoszą zwolnienia na wymyślone choroby. Błagają rodziców o załatwienie im lekarza. Wolą komputery zamiast zabaw na boisku. Wolą kolejną bułkę z czekoladą, zamiast biegania za piłką.
Ja wiem, że miłość do sportu u dziecka, często wiąże się z wydatkami na zajęcia dodatkowe a do tego ogromnym nakładem czasu, który rodzic musi poświęcić. Czy to jednak nie nasz obowiązek? Czy to nie przyjemność, obserwować własne dziecko, które rozwija swoją pasję?
Nawet jeśli sami jesteśmy z pokolenia tych “nieruchliwych” (jak ja – ale postanowienie na zmianę jest), nie zarażajmy tym dzieci. Nie zgadzajmy się na kolejne zwolnienie, bo np “plomby od biegania mu wypadają” (tak, to przykład zwolnienia, które jedno z dzieci pokazało nauczycielowi w szkole).
Nic nie rozwija dzieci bardziej niż sport. Skąd wiem? Bo widzę, jak moi synowie radzą sobie każdego dnia. Jak bardzo sport, pomaga im być zdrowym, pewnym siebie i otwartym na innych. Stali się twardzi i wysportowani. Są kompletnym przeciwieństwem mnie – a to już dobrze rokuje.
3 komentarze
Sama przez całe życie nie chciałam ćwiczyć na wf i to był wielki błąd teraz kiedy mam problemy ze stawem skokowym wiem jakie to było ważne aby ćwiczyć. Jak tylko będę miała dzieci na pewno będę zarażała ich pasją do ćwiczeń, bo to jest jednak ważne w życiu 🙂
Ja też miałam załatwione zwolnienie z wfu , ale nie dlatego, że nie lubiłam sportu – tylko dlatego, że nie znosilam wykonywać tych wszystkich ćwiczeń na komendę i rozkaz nauczyciela, który stał nade mną z gwizdkiem. Niestety złożyło się też tak, że niemal wszyscy moi wuefisci to byli strasznie wredni osobnicy o sklonnosciach sadystycznych – więc wolałam ćwiczyć, biegać i jeździć na rowerze we własnym zakresie. Tak dla przyjemności, a nie z musu. Na szczęście na kondycję nie narzekam – latem robię nawet po 80 km rowerem dziennie. Ale zgadzam się, że młodzież coraz rzadziej uprawia sport – i woli siedzieć przed komputerem zamiast wyjść na dwór i pograć w piłkę w realnym świecie.
Gimnastyka to ważna sprawa. Aż mi wstyd, gdy widzę starsze osoby biegające, a ja ledwo przebiegnę kawałek to już dyszę. Zdjęcia są super. Gratuluję 🙂