Galeria handlowa, hipermarket, supermarket, sklep – mekka weekendowych „wypadów”. Ulubione miejsce gimnazjalistów w trakcie wagarów.
Kolorowe dekoracje. Ogromny wybór produktów z całego świata.
Setki ludzi wokół. Promocje, wyprzedaże, okazje – szał.
I nagle w tym wszystkim pojawiasz się Ty. Rodzic z 4 dzieci. Samotny wojownik, otoczony złowrogim spojrzeniem gapiów, chcących w spokoju spędzić czas na zakupach.
Ty natomiast, masz pod swoimi skrzydłami małe bestie, gotowe zjeść Cię żywcem w imię kupna nowej, kompletnie niepotrzebnej zabawki.
Wkraczasz do jaskini zła i już po pierwszych pięciu krokach wiesz, że ta walka nie będzie łatwa. Może wyjdziesz z niej cało, ale będzie Cię to sporo kosztować. Nieeee, wcale nie pieniędzy. Koszt to nerwy, złe spojrzenia przechodniów i współczujący wzrok istot będących w podobnej sytuacji.
Chcąc przeżyć, musisz pamiętać o kilku ważnych rzeczach.
Jeśli się do nich zastosujesz, może przetrwasz.
Pierwsze i najważniejsze w całym procesie zakupów z dziećmi, jest rozpoznanie terenu wroga. Sprawdzasz na planie gdzie znajduje się dział z zabawkami, słodyczami i grami komputerowymi i pod żadnym pozorem nie udajesz się w tamtą stronę. Jeśli nawet masz do kupienia coś, co znajduje się w pobliżu tych działów – nie idziesz tam. Musisz zaplanować wszystko tak, żeby te szatańskie miejsca pominąć. Powiem więcej – nie możesz nawet przejść obok takiego działu, bo detektory ukryte w mózgach naszych dzieci, aktywują się natychmiast i wypatrzą „Krainę Lodu” nawet z najdalszego miejsca na polu walki.
Po drugie – zajęcie wroga. Odwrócenie jego czujności. Najlepszym sposobem jest wręczenie bułek 🙂 – tak tak, wiem, białe pieczywo, mało zdrowe, gluten, spulchniacze – ale powiem szczerze – warto.
Jeśli „zwiedzanie” terytorium wroga potrwa nieco dużej, możemy być narażeni na dramat. W pewnym momencie, w samym środku zdobywania pożywienia, możemy usłyszeć dwa przerażające słowa: „chcę kupę”. Pół biedy jeśli osobnik je wypowiadający, należy do gatunku „jeszcze nie odpieluchowanych”. Dramat zaczyna się wtedy, gdy delikwent już dawno pozbył się pieluch ze swojego życia, a takie słowa wypowiadane są zazwyczaj na moment przez eksplozją. Co wtedy? Wyjścia masz dwa – albo szybko idziesz do kasy i płacisz (mało prawdopodobne w hipermarkecie), albo zostawiasz w cholerę wszystkie zakupy w koszyku, uśmiechasz się do ochrony, tłumaczysz, że na chwilę musisz wyjść i zabierasz całą czwórkę ze sobą.
Jeśli uda Ci się dotrwać bez „kupy” do końca zakupów – jesteś już prawie zwycięzcą. Pozostaje Ci teraz płatność. I tu zaczynają się kolejne schody. Jedno chce trzymać kartę, drugie nie chce oddać trzymanej mocno butelki z piciem, za które jeszcze nie zapłaciłaś. Trzecie płacze, bo chce wykładać wszystko na taśmę. Czwarte ma focha, bo nie kupiłaś mu gry na PC za 9,99 twierdząc, że ograniczysz mu ilość czasu spędzaną przed komputerem.
Już prawie koniec. Zapłacone. Wychodzisz. Jesteś już prawie na mecie. Już widzisz swoje auto. Już prawie witasz się z „gąską” i właśnie wtedy, w momencie w którym już czujesz się zwycięzcą, słyszysz coś, co powoduje, że twoja twarz zalewa się czerwienią, a złość paruje uszami. W jednej sekundzie wiesz, że to jeszcze nie koniec, a w Twoich uszach słyszysz tylko: „ZGUBIŁAM LALĘ I BUTA…” – atak histerii za 3…2…1…
4 komentarze
Buahaha! Ilość dzieci mniejsza – przejścia podobne 🙂
Nie jest lekko :))
Ilość dzieci ta sama, nie jest lekko 🙂 ale ostatnio bardzo sprawdza mi się metoda, że na początku zakupów wyzanczam im kwotę, którą mogą dowolnie rodysponować ( np 2zł dla każdego) i do końca zakupów mamy spokój, bo chodzą po sklepie, analizują, co się najbardziej opłąca, liczą, wymieniają, współpracują, a z ja z najmłodszą spokojnie robię zakupy 🙂
to się sprawdzi, ale za parę lat u nas – narazie trójka jest za mała, i nie bardzo kuma wartość pieniądza 🙂