Wstaję rano. Przecieram oczy. Jest 5. W sumie mogę jeszcze 10 minut poleżeć. W tej pościeli jest tak przyjemnie.
Budzi mnie dźwięk 11 drzemki ustawionej przez sen.
Cholera jasna – już 7. Powinniśmy wychodzić, a wszyscy jeszcze smacznie śpią.
Podrywam się jak oparzona. Lecę na zbity pysk. Odbijam się od framug.
Szybko wstawać. Ubieramy się. Kochanie – spóźnimy się!!!
Mija 40 minut i wszyscy jesteśmy gotowi. No prawie gotowi.
Krysia płacze bo nie może znaleźć lalki, która miała z nią pójść do przedszkola.
Hania płacze, bo ma ochotę na inną, niż ja wybrałam sukienkę.
Marcel płacze, bo nie może zabrać swojego pistoletu do przedszkola.
Jedynie Maciek czeka w tym całym chaosie niewzruszony.
Wybiegamy z domu. Darcie nie ustaje. Trwa do samego przedszkola. Wchodzimy. Szybki buziak. Jedziemy dalej.Szkoła. Żłobek. Papa.
Jedziemy do pracy.
Przed nami co najmniej 8h wypełnionych pracą.
Przede mną 8 godzin spotkań, telefonów, zadań, prezentacji, pytań, zagadnień, procedur…
Tak bardzo odległy świat od tego, do którego tak bardzo każdego popołudnia chcę wrócić.
Świat tak bardzo daleki od tego, którego potrzebuję.
Tęsknie! Przez 8 h tęsknię.
Chcę ich przytulić, ucałować, pogłaskać po głowie.
Praca dobiega końca. Jest już wieczór. 8h zamieniło się w 10. Dzieciaki już odebrane przez A czekają na mnie w domu.
Jadę.
Półtorej godziny później jestem w domu. Do cholery jasnej – jest już wieczór. Czas na kąpiel i spanie. Kolację już zjedli. Byli zbyt głodni żeby czekać na mnie. Idziemy się kąpać. Ja w międzyczasie jeszcze kończę sprawy pracowe. Telefon w ręku, dzieciaki w wannie.
Koniec. Leżą w pidżamach. Z utęsknieniem czekają na przytulenie.
Wyciągają ręce: “teraz ja”!!!
Kładę się obok i po 10 minutach zasypiam. Zbyt zmęczona by podnieść powieki. Zbyt otumaniona, by odgonić od siebie sen.
Spędziłam z nimi może godzinę.
Każdego dnia – godzina – no może dwie.
Tylko wieczorem, na spokojnie.
Jestem przerażona. Przecież oni nigdy nie będą już tacy mali. Nie będą potrzebować mnie tak bardzo jak teraz. W imię czego?
Wiem – rachunki trzeba zapłacić…ale ja nie chcę takiego życia da moich dzieci.
Nie chcę takiego życia dla siebie.
Nie chcę życia po prostu przejść – ja chcę je przeżyć!
Brać je garściami.
Czerpać szczęście razem z moimi dziećmi.
Powiedziałam im, że jutro weekend – nie idę do pracy. Ich oczy nabrały niesamowitych barw. Pojawiły się kolory szczęścia. Przytulili się z uśmiechem i powiedzieli – “to super mamusiu…”.
“To super mamusiu” – trzy słowa, które zacisnęły mi gardło.
“To super mamusiu”- tak bardzo zabolały.
“To super mamusiu” – znaczą więcej niż cały poemat.
Życie płynie, a czas który minął, już nie wróci. Musimy zrobić wszystko, żeby patrzeć na niego z uśmiechem.
Ja zrobię – obiecuję Wam!
2 komentarze
Życzę Wam by ta codzienna godzina, czy dwie zmieniły się na więcej!
Dlatego boję się tego jak wrócę do pracy, jak będzie mi dzieci brakować. Z drugiej strony nie chcę tkwić w domu…
Wiesz co kochana – to jest trochę tak, że ja chcę pracować – tylko nie w taki sposób, nie kosztem czasu z dzieciakami. Nie kosztem ich dzieciństwa. Nie chcę tego stracić, za żadną cenę…