Witaj szkoło
Pierwsze tygodnie szkoły już za nami.
Przez ten czas zaliczyliśmy:
- 5 maili informujących o kontakcie z osobą zarażoną w klasie
- 2 maile informujące o kwarantannie dla dziecka z klasy
- tydzień w domu pod znakiem alergii Marcela (z katarem nie wpuszczą).
- wizytę u lekarza w związku z tym
- 30 pobudek
- 30 prób wymuszenia pozostania w domu
To dopiero 7 dzień października , a ja czuję się jakby to trwało już kilka miesięcy.
Codziennie kombinacje logistyczne doprowadzają mnie do szalu. Każdy zaczyna o innej porze, każdy kończy również niezależnie. Jedni do szkoły pędzą na 8:00 kończąc o 13:30, podczas gdy pozostali o tej godzinie zaczynają dopiero pierwszą lekcję.
Świetlica stanowczo nie
Od samego początku postanowiliśmy, że dzieciaki będą jak najmniej korzystać ze świetlicy, bo tam spotykają się wszystkie klasy i jest straszny tłok. Minimalizując ryzyko, staramy się, odbierać ich zaraz po lekcjach i nie przyprowadzać zbyt wcześnie. Co się z tym wiąże? Np to, że wczoraj w szkole byłam 5 razy, bo każdy miał inną godzinę rozpoczęcia i zakończenia zajęć. Woźny z naszej szkoły śmieje się już, że może łatwiej mi będzie jak zamieszkam na terenie placówki.
Do tego wszystkiego dochodzą zajęcia poza lekcjami, a te z godnie z zasadą panującą w naszej placówce, nie mogą rozpocząć się wcześniej niż 17:30. W wyniku tego, w każdy wtorek i czwartek śmigam z Krystyną na trening piłki nożnej. Za chwilę dojdzie basen pozostałych i z całego tygodnia zostanie może jeden “wolny” wieczór, w który i tak trzeba będzie odrabiać lekcje, uczyć się czy szukać papieru kolorowego, tak potrzebnego na dzień następny.
Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze konieczność przygotowania posiłków obiadowych dla całej czwórki na każdy dzień, bo jak wiecie nie korzystamy z cateringu stołówkowego (więcej do poczytania TU)).
Wiadomo – nie jestem w tym sama, bo A. dzielnie robi co może. W zasadzie to każde z nas robi po 50%. Niestety przy 4 dzieci, nawet połowa stanowi masę pracy.
Tęsknie za tym
I tu dochodzimy do sedna sprawy – jestem chyba jedną z niewielu osób, która z ręką na sercu czeka na lockdown.
Ja wiem, że widzę tylko czubek swojego nosa. Że nie wszyscy mają możliwość zająć się dziećmi, że nie wszyscy chcą uczyć dzieci w domu. Ja jednak byłam dużo lepiej zorganizowana i dużo mniej zmęczona jak dzieci siedziały w domu, a szkoła i lekcje odbywały się w formie zdalnej.
Mam dość jeżdżenia do szkoły po kilka razy dziennie.
Mam dość spoglądania w Librusa i ciarek jak tylko widzę tytuł “komunikat dyrektora”.
Mam dość porannego pośpiechu, szybkiego ogarniania i pędu do szkoły.
Oficjalnie ogłaszam “CZEKAM NA LOCKDOWN”, może wtedy wszyscy się otrząsną i dotrze, że to nie jest zabawa, a maseczka na brodzie nie sprawi, że będziemy bezpieczni.
2 komentarze
Oj tam, oj tam 🙂
Ale to jest łatwe, trzeba przejść na edukację domowa w takim razie 🙂