Jak podróżować z czwórką dzieci? Nie wiem 🙂
Wiecie co najbardziej przeraża mnie w podróżowaniu samochodem z dzieciakami? Tylko ja i oni?
Płacz.
Moje dzieci płaczą. Krzyczą. Niekiedy nawet próbują się „bić”. To wszystko w trakcie jazdy samochodem.
Nie one nie czekają aż dojedziemy. Oni zaczynają kłótnie jak tylko ruszamy.
Wtedy cały mój misterny plan, kupienia się na drodze i prowadzeniu, bierze w łeb.
Każde „mamoooo” wyprowadza mnie z transu kierowcy. Każde „ja chcę” powoduje zimny pot na plecach.
Nie potrafię odciąć się od tego, co dzieje się na tylnych siedzeniach. Nie umiem zareagować na histerie i lament dobiegający zza pleców.
Moje upomnienia są skuteczne na chwilę. Po kilku minutach mam powtórkę z rozrywki.
Mniejszy problem, jeśli jedziemy kawałek i dojechanie no z przedszkola do domu to kwestia 10 minut. Tyle dam radę. Co jeśli jedziemy w kilkugodzinną podróż, a ja jestem zmęczona już wsiadając do samochodu?
Tu potrzebny jest plan. Idealny plan. Plan, którego dzieci nie będą w stanie przechytrzyć. Plan, który ma zastosowanie w podróżowaniu z dziećmi sam na sam, ale działa również przy podróży rodzinnej.
Z pomocą przychodzi noc.
Czarna jak smoła i cicha jak próżnia. Po prostu noc.
Wyjeżdżamy jak zrobi się ciemno. W momencie kiedy dzieci robią się śpiące. Tak w ostatnim momencie ich „wykończenia”.
Samochód pakujemy w ciągu dnia, po to, żeby wieczorem dorzucić tylko towarzystwo, wsadzić psa z wielkim fochem i w drogę.
Pierwsze 15 min trwa ekscytacja samym faktem wyjazdu.
Potem nadchodzi 10 minut zastanawiania się czy „daleko jeszcze”?
Dodajmy do tego jeszcze moment „jestem głodny/a”.
W końcu pojawia się najpiękniejsze „mamo, pójdę spać na trochę”. To niczym muzyka dla moich uszu i miód na moje serce.
Za moimi plecami zapada cisza. Błogi spokój, przerywany raz po raz pojedynczymi chrapnięciami, któregoś dziecka i donośnym chrapaniem naburmuszonego psa.
Zostaję sama lub zostajemy sami, we dwoje. Przed nami tylko lekko oświetlony pas czarnej drogi, pełne skupienie i noc.
Jeśli jedziemy razem, gadamy. Non stop gadamy. Wiadomo podróż nocą nie sprzyja skupieniu za kierownicą, więc gadamy, żeby droga nie stała się tabletką usypiającą dla kierującego.
Jeśli jadę sama – gadam do siebie. Radio gra (moje śpiące dzieci nie usłyszą nawet fajerwerków odpalanych przy ich łózkach), a ja gadam. Totalne głupoty, ale gadam. Czasem śpiewam, czując się niczym Beyonce w drodze na koncert.
Czasami nadchodzi moment zmęczenia. Czuję, żę robię się śpiąca, a moje skupienie zeszło na nieco inny poziom.
Jeśli tak się dzieje – staje. Zjeżdżam na najbliższy parking i staje. Wychodzę z auta, wystawiam twarz na chłodne powietrze niczym wilk do księżyca. Odpalam kawę z własnego termosu lub kupuję na stacji (ta opcja tylko jak jedziemy razem – już myśleliście że zostawiam dzieci same w aucie).
Podróż mija w błogim śnie dzieci. Żadnych krzyków, płaczów i lamentów. Nie chcą jeść, pić, siku, zabawki. Cudownie.
Docieramy na miejsce bladym świtem.
I właśnie w tym momencie pojawia się największy minus podróżowania nocą. Największy kwas jechania ze śpiącymi dziećmi. Coś, na co wszyscy, niezależnie od ilości dzieci powinniśmy być twardo przygotowani. Coś, czego nie jesteśmy niestet w stanie uniknąć jadąc nocą.
Dzieci są wyspane, a my nie! W praktyce oznacza to tryb Zombie przez cały dzień, bo niestety, ale na spanie przy dzieciach nie możemy sobie pozwolić.
Zanim więc wybierzecie idealną dla siebie opcję. Zanim zdecydujecie. Zastanówcie się co wolicie:
Podróż z płaczem, krzykiem, lamentem i kłótnią, przerywaną kolejnymi przystankami na “siusiu”, ale z możliwością pójścia spać, jak tylko dojedziemy, bo zarówno dzieci jak i my będziemy tak zmęczeni, ze sen jest gwarantowany.
Czy podróż w błogiej, niczym nie przerywanej ciszy, z gwarancją trybu Zombie zaraz po dotarciu na miejsce.
Wybór należy do Was. Idealnego rozwiązania nie ma.
1 comment
Zdecydowanie wybieram tryb zombie! W ciągu dnia jakoś przezyję, ale kilkugodzinna podróż z marudzącym dzieckiem…w Twoim przypadku z czwórką…ja mam jedno i po godzinie mam dosc 🙂 Jakbym ja zaczęła śpiewać to mimo, że może i poczułabym się jak ta Beyonce to córka na pewno by sie natychmiast obudziła 🙂