Obiecywałam sobie, że nigdy nie będę wchodziła na tematy kościelne. Że nie dam się ponieść emocjom. Że nie będę stawać po żadnej ze stron. Niestety nie udało się. Przelało mi się.
Opowiem Wam historię, która zdarzyła się naprawdę. W której udział brali nasi znajomi. Której byliśmy osobistymi świadkami.
Piękni, młodzi, nie bogaci. Mieli jednak tyle, że żyli sobie spokojnie. Brakowało im tylko dziecka. Niestety, choroba nie pozwoliła im się cieszyć własnym potomstwem. Stawili temu czoła i postanowili adoptować.
Pewnego pięknego dnia w ich domu pojawiał się cudna dziewczynka. Miała 2 latka. Przez te 2 lata przeszła gehennę. Wyrwana z patologicznego domu. Rodzice ponad wszystko kochali alkohol i narkotyki. W tym używkowym ciągu postanowili ją ochrzcić. Jakież to popularne – patologia w domu, do kościoła pod krawatem.
Niestety, dziewczynka nadal żyła w nędzy, brudzie i burdach urządzanych przez rodziców.
Zabrali ją. Rodzice nie protestowali. Przeszkadzała im w imprezach i pochłaniała za dużo pieniędzy, które przecież mogli wydać na używki.
Pozbawiono ich praw. Nikogo z rodziny nie miała. Nikt nie chciał się nią zająć.
Pojawili się nasi znajomi. Zakochali się i zabrali do siebie.
Byli wierzący. Chcieli ją ochrzcić. Okazało się, że mała ma już chrzest. Nie ma problemu. W takim razie zmienią tylko dane w księdze chrztów i po wszystkim. Nie mogli się bardziej mylić. Tu zaczęła się ich gehenna, która trwa do dziś.
Adopcja została orzeczona przez sąd. Jest to adopcja pełna. Tajna. W urzędzie stanu cywilnego dziecko otrzymało nowy akt urodzenia, nowy pesel, nowe dane. Nie ma nigdzie wzmianki o tym fakcie. Zupełny akt urodzenia też nie ma takich informacji. Formalnie – nigdzie się takich informacji nie uzyska. I wtedy pojawia się kościół.
Poszli do kancelarii, złożyli podanie, czekali 3 miesiące na decyzję! Kurii. Doczekali się. Zadzwonili do nich, że wszystko już załatwione i mogą dokonać zmian w księdze chrztów. Udali się więc do kancelarii i nastąpiło zderzenie z rzeczywistością.
Kuria wydała zgodę na zmianę, polegającą na „DOPISANIU NA MARGINESIE”! – dziecko adoptowane przez Panią X i Pana X. Nic nie zostanie skreślone, nic nie zostanie zmienione. Dane ojca i matki pozostaną bez zmian!
Dlaczego – zapytała Pani X – przecież zgodnie z orzeczeniem sądu, adopcja jest pełna i tajna. To my zdecydujemy kiedy, jak i czy dziecku o tym powiedzieć. To jest nasza decyzja, czy nasza córka się kiedykolwiek o tym dowie.
– Nie odparł ksiądz – to nie jest Państwa decyzja, bo według prawa kanonicznego, każdy ma prawo znać swoją przeszłość, nawet jeśli jest ona najgorsza i to Bóg decyduje o Pani dzieciach, nie Pani!
Państwo X stali jak wryci. Nawet w najgorszych snach, nie sądzili, że problemy spotkają ją ze strony instytucji, która teoretycznie ma pomagać.
– Proszę księdza, według prawa rodzinnego i zgodnie z orzeczeniem sądu, nie mogą być ujawnione dane rodziców biologicznych!
– Ale w kościele stosujemy prawo kanoniczne i u nas takie dane na zawsze pozostaną droga Pani. Po skończeniu 18 lat, Pani córka będzie mogła takie dane uzyskać!
Państwo X byli oszołomieni, zniesmaczeni, rozżaleni. Targały nimi sprzeczne uczucia. Byli katolikami, ale w tym momencie jedyne na co mieli ochotę to apostazja. Niestety nawet to by nie pomogło. Dokonując apostazji, jest to „DOPISYWANE NA MARGINESIE” księgi chrztów!
Rozmawiałam już kilka razy z Państwem X. Walczą dalej. Najprawdopodobniej skończy się na sądzie metropolitalnym.
W tym momencie nasuwa mi się pytanie – dlaczego to my rodzice, nie możemy decydować o naszych dzieciach. Dlaczego kościół ma zdecydować za nas?
Starałam się to zrozumieć. Nie udało się. Nie znalazłam nawet jednego racjonalnego argumentu, który stał by po stronie kościoła i decyzji kurii.
Czy naprawdę dziecko wyrwane ze skrajnej patologii musi znać swoją przeszłość? Czy dzięki tej wiedzy, będzie się jej żyło lepiej? Inaczej? Czy to właśnie nie rodzice powinni zdecydować o tym, czy ma wiedzieć?
Pytań są setki. Każde równie trudne. Odpowiedzi też wiele. Jednego tylko jestem pewna – KOŚCIÓŁ NIE MOŻE DECYDOWAĆ O ŻYCIU NASZYCH DZIECI ZA NAS!
15 komentarzy
ładne buty, wszyscy chcą decydować za rodziców wrr
O kurczę… spadły mi kapcie. Ja też nie lubię czepiać się kościoła na blogu, ale po tym co przeczytałem… Wiedziałem, ze kościół ma swoje prawo, jestem wierzący, ale w tym wypadku chyba bym nigdy więcej do kościoła nie poszedł. Mam wrażenie, że sąd metropolitarny nie pomoże i właściwie nie wiadomo co zrobić. Co mnie przeraża, to świadomość, że będzie się przymuszonym, żeby powiedzieć prawdę kiedyś dziecku, bo inaczej samo może się dowiedzieć od księdza. Zupełnie innym i też wcale nie łatwym dylematem, jest samo to, czy powiedzieć dziecku o jego przyszłości, czy też nie. Nie chciałbym nigdy nawet się zastanawiać.
P.S. Mam prośbę. Daj znać co udało się ugrać.
Na chwilę obecną – zastanawiają się czy nie “oszukać kościoła” i nie ochrzić dziecka ponownie – z nowymi danymi w innym kościele.
Hejt na kler jest zawsze w cenie :>, ale jak studiowałem pedagogikę na Uniwersytecie Warszawskim to miałem taki przedmiot Opieka nad dzieckiem. Wykład prowadziła pani dr hab. Maria Kolankiewicz, która wtedy (zresztą nadal) kierowała Domem Dziecka nr 15 w Warszawie, a ćwiczenia prowadziła jedna z Pań wychowawczyń (nie pamiętam nazwiska). Dr. Kolankiewicz wprost mówiła, że (wbrew prawu) zachowuje niektóre dokumenty nawet w przypadku orzeczenia pełnego przysposobienia, bo wychowankowie wracają po latach i chcą wiedzieć, a ona uważa, że powinni mieć taką możliwość. Także ten…wydaje mi się, że problem jest bardziej skomplikowany.
Ja nie hejtuję kleru – jestem od tego daleka – ja wyrażam zdanie na temat tej konkretnej sytuacji. Nie hejtuję kościoła – tylko tą jedną zasadę.. to jest ogromna różnica.
Ale skoro adopcja jest pełna i tajna, i dziecko ma nowe wszystko (czyli nie da się go skojarzyć z tym, kim była przed adopcja) to skąd kościół wiedział, że była już ochrzczona?
Bo rodzice adopcyjni sprawdzili po starym PESLU i danych niestety 🙁 i to był ich błąd. Teraz zastanawiają się nad ochrzeczeniem ponownie w innej parafii….
Jak można wymagać od Kościoła, aby wziął korektor i wymazał nim biologiczną matkę i ojca. Kościół to nie jest Urząd Stanu Cywilnego. Zawsze w takich trudnych sprawach staram się pomyśleć, wczuć się, że problem mógłby dotyczy mnie, że to ja mógłbym być tym dzieckiem i jak tak pomyśle to wiem, że chciałbym poznać swoją historię, a przynajmniej mieć taką możliwość. Zgadzam się z tym, że my, jako rodzice decydujemy, kiedy przekazać dziecku taką informację i w jakiej formie, ale rozważania nad tym, czy w ogóle to zrobić są błędne. Nikt nie zna przyszłości, a może się tak zdarzyć, że dziecko zachoruje, i będzie na przykład potrzebowało nerki od rodziców, to, co w takiej sytuacji zrobisz. Nie dość, że dziecko będzie przygnębione chorobą to je wtedy dobijesz informacją o niezgodności genetycznej. Dziwię się tym rodzicom, na pewno przeszli szereg badań psychologicznych i długą drogę zanim dziecko adoptowali, ale dziecko to nie jest zabawka, którą kupiłem i teraz robię wszędzie z nią to co chce. Chociaż , nasuwa mi się końcowa myśl taka, że nawet ta głupia zabawka ma metkę gdzie została wyprodukowana.
Takie sytuacje mogą się zdarzyć, ale to nadal nie kościół powinien decydować czy i jak poinformować dziecko!!!
Zgadzam sie z Toba scinkijascinki . Mimo wspolczucia dla rodzicow adopcyjnych, na ta sprawe trzeba umiec spojrzec obiektywnie. W tym wypadku argument dotyczacy choroby przemawia najbardziej, choc rowniez uwazam ze kazdy ma prawo znac prawde.
Poza tym, zmiana w akcie chrztu dotyczaca rodzicow biologicznych bylaby po prostu klamstwem, a to zdaje sie wbrew temu, co Kosciol glosi.
Napiszcie proszę, jak będziecie już wiedzieli, czy się udało. Niestety tak się u nas utarło, że prawo stanowi u nas kościół i bardzo niewiele jest w tym odstępstw. Wiem, to paranoja, ale najlepiej pokazuje stosunek kościoła do państwa. Kościół w Polsce jest, i obawiam się że będzie zawsze ponad prawem.
O ja pierdolę!!!
Sorry nie mam na to innego komentarza.
Obawiam się że niewiele w tej sprawie pomoże sąd metropolitalny
Czytając wszystkie newsy na temat kościoła, czy też wpisy podobne do Twoich, coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że słusznie zrobiłam odchodząc od tej “instytucji”… Moje dziecko nie jest ochrzczone i jakoś żyje mi się z tą świadomością świetnie, nie mamy żadnego problemu typu ksiądz narzucający nam poglądy…
Co do sytuacji – mam mieszane uczucia, co do tego, czy dziecko nie powinno kiedyś mieć możliwości poznania prawdy o swojej przeszłości, ale faktem niezaprzeczalnym jest, że to nie kościoła rola, by dziewczynkę kiedyś uświadamiać.
Pozdrawiam 🙂
i właśnie to jest cały sens tego wpisu! My nie rozważamy czy powinni powiedzieć czy nie, bo nie nam o tym decydować. My twierdzimy, że nie jest to decyzja kościoła! 🙂