OK jestem odważna.
To co przeczytasz poniżej albo wywoła nienawiść do mnie i spowoduje kliknięcie “nie lubię”, albo wywoła wielką miłość i solidarność ze mną.
Tak czy inaczej – powiem Wam jak to jest.
Dawno temu pisałam Wam czym jest dla nas tzw. rodzicielstwo bliskości – to zrozumienie i przytulanie tak po prostu.
Wiecie co? Ja nadal zdania nie zmieniłam. Albo zmieniłam, bo obserwując grupy na temat takiego rodzicielstwa, jestem w coraz większym szoku.
Założenie było piękne; bliskość, szacunek i miłość. Jednak z wykonaniem to trochę tak jak z prawem – każdy prawnik ma swoją interpretację i na sali sądowej usilnie stara się pozostałych do niej przekonać.
Nasze dzieci wychowujemy w ogromnej miłości. Ba w tak ogromnej, że czasami można zwyczajnie “rzygać tęczą”. Kochamy się nad życie. Przytulamy. Rozmawiamy.
Czy jednak to, że chłopcy śpią w swoim pokoju i we własnym łóżku już nie jest rodzicielstwem bliskości? Bo przecież tylko dziecko będące “blisko rodzica również w nocy, jest w stanie zawiązać ogromną więź z rodzicem?
Czy fakt, że nie chcemy spać spoceni, przez całą noc wtuleni w cudownie pachnące włosy dziecka i reagować na każdy jego ruch, powoduje że na “dobrego rodzica” już się nie nadajemy?
OCZYWIŚCIE.
Według idei, którą obserwuje na grupach – jak najbardziej. Fanatyczni wyznawcy, dopasowujący fajną metodę jaką jest RB do siebie, pod własne potrzeby i własne interpretacje tematu wiodą prym, stygmatyzując każdą “odmienność” i inne zrozumienie tego nurtu.
Czwórka dzieci. Cztery różne charaktery. Cztery silne charaktery. Cztery walczące o uwagę rodzica obozy.
Szaleją, krzyczą, szarpią się, gryzą.
Dla nas to normalne. Dla zwolenników “ekstremalnego rodzicielstwa bliskości” (nie mylić z ideą samego RB) – to nasza wina.
Nasze dzieci krzyczą – bo my krzyczymy – przecież to ewidentnie nasza wina.
Nasze dzieci szarpią się – bo my ich szarpiemy – przecież to oczywiste.
Gryzą się i biją – bo my tak się zachowujmy – patologia.
Litości. Nikt naszych dzieci nie bije, nikt ich nie gryzie tym bardziej nie szarpie – to są ich odruchy. Instynkt przetrwania w większej rodzinie.
Pokażę Wam na przykładzie
Dzieci drą się, bo tak. Po prostu chcą zwrócić moją uwagę, kłócą się o ilość czekoladek w pudełku, o długość parówek na talerzu, o smak gumy do żucia. Po prostu – wszystko jest powodem do kłótni. A ja? Powinnam na spokojnie, każdemu z całej czwórki wytłumaczyć idee dzielenia się, oddawania tego na czym nam zależy, żeby uszczęśliwić drugiego, wysłuchać ich potrzeb i racji, sprawiedliwie podzielić wszystko.
Nie ma bata! Nie wystarczyłoby mi dnia. Ja po prostu daję im samym dojść do porozumienia i uważam, żeby się nie pozabijali – chyba wystarczy. Nie muszę interweniować w każdej, nawet najbardziej absurdalnej jak długość sytuacji.
Czy ciężko zrozumieć, że w rodzinie wielodzietnej jest głośno. Każdy potrafi mówić w jednym momencie i jedynym sposobem na bycie wysłuchanym, jest po prostu przekrzyczenie pozostałych?
Jeszcze jeden przykład
A teraz sytuacja “z życia wzięta” – trzy kartoniki z sokiem (najstarszy kartonik ma w nosie). Trzy identyczne (żeby nie dawać im powodów). Trzy uśmiechnięte buzie. Jedna wypija od razu, pomimo uprzedzeń, że nie będzie miała nic do picia po obiedzie. Mija obiad, dwójka ma soki, trzecia oczywiście nic – płacz, jęk, bo soki, bo oni mają, bo ona chce…i co? Powinnam teraz przytulić? Pogłaskać? Przynieść kolejny sok, żeby uszczęśliwić dziecko i wyeliminować płacz? Przecież ono potrzebuje właśnie w tej chwili soku, a ja nie chcę go dać…
NIE mam zamiaru. Ja po prostu przeczekam histerię. Powiem, że wypiła wcześniej (chociaż to i tak nic nie da) i przeczekam. Tak zwyczajnie. Zła matka nie zrobi nic.
Tak naprawdę, każdy rodzic codziennie zmaga się z sytuacjami, na które nie ma jednej recepty. Właśnie wtedy działa nasz instynkt rodzicielski i to właśnie tego powinniśmy się słuchać. Nie jest on idealny, ale dla naszych własnych dzieci najlepszy. Nawet te wyczytane w mądrych książkach metody nie zawsze zadziałają, bo nie każde dziecko na spokojne tłumaczenie uśmiechnie się i przeprosi (a tak zazwyczaj zakładają poradniki). Kara i konsekwencja. Konsekwencja i kara. Jak to odróżnić? Czy karą dla mojej córki był brak soku po obiedzie? Czy była to konsekwencja tego, ze wypiła go pomimo, że została uprzedzona, że potem nie będzie miała?
Mam to w nosie. Jestem zmęczona ciągłym zastanawianiem się, czy akurat to zachowanie, będzie miało na nich wpływ w dorosłości, a jeśli będzie miało, to czy będzie to dobry wpływ. Nie chcę ciągle obawiać się każdego ruchu, bo za kilka lat ten ruch, może objawić się w zachowaniu mojego dorosłego już wtedy dziecka. Mam po dziurki w nosie zrzucania wciąż winy na rodziców i wychowanie. W pełnym momencie dzieci same dokonują wyborów. Oczywiście, nasze wychowanie ma ogromny wpływ na ich życie, ale nie na każdą przez nich podejmowaną decyzję! Zapytajcie o to matki dzieci, które wybrały złą drogę. Czyż one nie dbały o nich w należyty sposób? Czy nie starały się zapewnić im wszystkiego co mogły?
Jak było kiedyś?
Patrząc na historię. Kiedyś – posłuszeństwo i nic więcej. Potem etap wychowania dzieci bez stresu, bo jeszcze się zdenerwują nie daj Panie. Teraz wychowanie na króla, geniusza, gentlemana i Adonisa w jednym. Zajęcia umuzykalniające. Lekcje odstresowujące. Warsztaty nauki mówienia dla niemowlaków. Nauka czytania dla roczniaków. Nauka liczenia dla noworodków. Stymulacja mózgu dla płodu!
Tłumaczenie -“nie chce żebyś mnie bił, bo to mnie boli i jest bardzo niegrzeczne, chcę Cię wysłuchać, opowiedz mi o swoich problemach” – w tym momencie moje dziecko stoi z oczami jak 5 zł. Zastanawia się co matka powiedziała i czego do cholery chce, skoro ono po prostu chciało zdzielić ze złości matkę łopatką, bo taka forma wyładowania jest dla niego najszybsza….
Nie trafia to niestety do mnie, bo moje dzieci szybciej zrozumieją komunikat “nie bij, bo to może zaboleć! Nie wolno nikogo bić”, niż tłumaczenie, że łączę się z nim w bólu i chce wysłuchać potrzeb.
Ja nie krytykuje! od tego bardzo daleka. Rodzicielstwo bliskości to cudowny nurt, który stosowany w umiarze i zgodnie z podstawowymi zasadami, da pewnie fantastyczne efekty. Pamiętajcie jednak drodzy rodzice – nie mierzmy każdego swoją miarą. Dajmy innym wychowywać własne dzieci w duchu “rodzicielstwa z własnym pomysłem”. Podążajmy za intuicją, wspierając się jedynie pomysłami innych. Nie wariujmy!
5 komentarzy
Nie komentowałam tu nigdy niczego ale teraz muszę. Matko ale mi to bliskie…Nasze dzieci też otrzymują od nas dużo ciepła, przytulasów, dobrych słów itp. Często je chwalimy co też ponoć może je zepsuć. Ja już też mam dość ciągłego zwracania uwagi na to jak powinnam się zachowywać wobec różnych reakcji. Męczy mnie to i pozbawia mojego instynktu. Trochę się swego czasu zafiksowałam na tym żeby nie karać, nie chwalić, pozwalac na ponoszenie naturalnych konsekwencji itp. i zabrnełam w ślepy zaułek bo ucierpiał na tym mój autorytet rodzica i doszły do tego spory z mężem, co też nie umknęło uwadze starszej córki i zaczęła wyczuwać i wykorzystywać naszą niekonsekwencje. Jestem daleka od wychowywania metodą kija i marchewki, nigdy żadne z nas nie podniosło ręki na dzieci ale to nie znaczy że drugi biegun teorii wychowawczych (choć znacznie mi bliższy) przyjmuję na ślepo. Już nie, chociaż aby do tego dojść musiałam popełnić kilka błędów i dojść do ściany. Generalnie wnioski mam takie, że wszystko jest dla ludzi ale instynkt rodzica i zdrowy rozsądek to coś czemu mam zamiar pozwolić się prowadzić.
Zgadzam się z tobą całkowicie jako matka trójki małych chłopców. Często walczą o wpływy, o uwagę rodzica, o zabawki… stery niestety najczęściej trafiają do nich proste komunikaty
Moim zdaniem uwaga nie bij, bo to może zaboleć! Nie wolno nikogo bić jest bardzo w duchu RB. Bo w RB to nawet nie o te całuski chodzi, a o traktowanie dziecka z szacunkiem i zrozumieniem 🙂
W RB nie chodzi o całuski… tylko o odpowiadanie na potrzeby i szacunek, bliskość, czułość…. ALe cały artykuł jest raczej o fanatykach tej idei a nie o samym RB w sobie.
Cudowne!!!!! Przy “chce wysłuchać potrzeb” zaplułam ekran ze śmiechu. Ale … to wcale nie jest do śmiechu. Masz we wszystkim milion procent racji, z tym, że zarówno Ty, jak i my wszystkie, myślące w ten sposób, nie należymy do większości. Ta wina, o której piszesz, to moim zdaniem podstawowe narzędzie manipulacji młodymi matkami i rodzicami. “nie karmisz piersią” jesteś winna, że dziecko nie dostaje, wszystkiego co najlepsze … itd. Ha, ja sama, zanim nie zostałam mamą, należałam do tych, którzy oceniają i szybko i łatwo przypisują łatkę “winna”. Dzisiaj, kiedy widzę, że matka w sklepie sunie niczym torpeda do regałów ze słodyczami by jak najszybciej wcisnąć dziecku do ręki baton czy lizak, mam ochotę ją wyprzedzić i zrobić to za nią. Każda i każdy z nas ma swoje powody, żeby zachowywać się tak, a nie inaczej. Nie mój interes czy inne dzieci sypiają ze swoimi rodzicami czy w swoich pokojach. I ja mam prawo myśleć o tym to, co mi się podoba. Problem zaczyna się wtedy, kiedy z tylko mnie wiadomych powodów poczuję się upoważniona do tego, żeby wytykać innym ich błędy i pouczać jak jest, wg mnie, poprawnie. A wydaje mi się, że bardzo dużo osób tak właśnie rozumuje i czuje taki nieodparty imperatyw wchodzenia w nasze buty bez naszego zaproszenia. Dlatego takie teksty powinnyśmy pisać jak najczęściej i jak najwięcej ich powinno rozchodzić się w sieci. Ściskam mocno, przy okazji Wesołych Świąt