Codziennie pędzimy. Nie potrafimy się zatrzymać. Nie potrafimy przystanąć. Ten pęd życia codziennego jest zgubny. Nie mamy czasu na celebrowanie posiłków. Co więcej – nie mamy czasu na ich przygotowanie. Nie znam rodzica, który nigdy w życiu nie podał swojemu dziecku czegoś słodkiego na przekąskę. Nie znam rodzica, który chcąc zatrzymać płacz malucha, nie kupił mu pysznego batonika ociekającego czekoladą lub który nie uległ spojrzeniu a’la shrekowy kotek przy bębenku z kolorową watą cukrową. Do tego dochodzą kochane babcie i dziadkowie – bo przecież wnusio jest zawsze głodny, nawet jak głodny nie jest – to jeść powinien.
Tak drodzy rodzice, to my sami jesteśmy winni złym nawykom żywieniowym naszych dzieci. To my od maleńkości przyzwyczajamy dzieci do słodkich smaków. Zaczyna się już przy podawaniu pierwszych posiłków. O ile te w słoiczkach przez jakiś czas mogą nam dzielnie służyć (wybierane z głową i po przeczytaniu etykiety), o tyle po chwili rodzic zaczyna próbować ów słoiczek i dochodzi do wniosku, że to takie bez smaku, że tego nie da się jeść. To nic, że Twój maluch jadł to przez ostatni miesiąc i nie zgłaszał żadnych problemów – przecież jak Tobie to nie smakuje, to i dziecku też. Dziecko jeszcze przecież nie wie co dobre. Błąd.
Dlaczego nie przyzwyczajamy dzieci do picia wody, tylko kuszeni kolorowymi etykietami i wdzięcznymi sloganami „najlepsze dla dziecka”, ulegamy konsumpcjonizmowi i kupujemy soczki, nektary, herbatki granulowane itp.
Czy ktoś z Was przeczytał kiedykolwiek skład takich herbatek? Zawartość cukru jest zatrważająca. Nasze dziecko już w wieku kilku miesięcy będzie faszerowane jego ogromnymi ilościami.
Wraz ze wzrostem malucha, wzrasta też potrzeba urozmaicania jego diety. Zaczynamy się rozglądać za czymś dobrym, znanym, lubianym przez inne dzieci, reklamowanym. Kupujemy wszelakiej maści serki, deserki, jogurciki tudzież kanapki z mlekiem! Dlaczego? Bo nasze dziecko o to prosi, bo reklama mówi, że są dobre na kości, bo nie mamy czasu na przygotowanie posiłku…bo to…bo tamto…bo sramto…
Większość z tych „cudownych” wspomagaczy zawiera przeogromną ilość cukru i nic więcej. Taka znana kanapka z mlekiem – „wśród składników potrzebne organizmowi białko (2,2 grama), błonnik (0,3 grama) oraz węglowodany. Aż 9,5 grama w ważącym 28 gramów batoniku. – W dodatku ponad połowę z tych węglowodanów stanowi cukier, a mamy tu też 7,8 grama tłuszczów, z czego ponad połowę stanowią bardzo niezdrowe tłuszcze nasycone”.*
Sami je dzieciom podtykamy pod nos, sami im kupujemy. W dobie pogoni za pracą, pieniądzem, nie mamy czasu na przygotowanie dzieciom zdrowych i smacznych przekąsek. To wszystko dostępne jest od ręki i zaoszczędza nam czas.
Przyznaję się bez bicia – sama tak czasem robiłam. Nie było czasu – zjedz batonik, potem coś ugotuję. Kupowałam serki, jogurciki. Tłumaczyłam sama siebie – „przecież mój niejadek nic innego nie zje – to dobrze, że chociaż serek wcina”. Wszystko przestało mi się podobać, jak przy kolejnej kontrolnej wizycie u lekarza z najstarszym, pan doktor, zwrócił nam delikatnie uwagę, że syn nasz cudowny, powinien zrzucić kilka kilogramów. Okazało się, że wszystko usadowiło mu się w okolicach brzucha. Stąd już prosta droga do cukrzycy typu 2. Przeraziłam się. Pan K jak zawsze zachował zimną krew i pomimo protestów samego zainteresowanego, złowieszczego wzroku matki oraz piorunów rzucanych przez teściową – zmienił Maćkowi jadłospis oraz wywalił jego tryb życia do góry nogami. Z jego codziennej diety zniknęło białe pieczywo. Zastąpiliśmy je chlebem razowym. Pozbyliśmy się wszelkich przekąsek, chipsów, dosładzanych jogurcików, serków. Przeszliśmy na jogurty naturalne, owoce, warzywa. Dodatkowo Pan K zobaczył, że na jeden z posiłków w szkole (podwieczorek dokładnie) nasze dziecko dostało najgorszego rodzaju chałwę. W jednym momencie zrezygnowaliśmy ze śniadań i podwieczorków wykupionych w szkole i Pan K zaczął sam przygotowywać najstarszemu prowiant. Zaczęliśmy sami świadomie zaopatrywać nasze dziecko na cały dzień. Udało się – w kilka miesięcy Maciek objawił się nam jako wysportowany 8 latek. Bez galaretki wokół pasa. Bez zmęczenia po krótkim biegu. Zaczął w tym samym czasie trenować karate. Doszły codzienne treningi. Nie było czasu na słodkie przekąski.
Pomimo, że obecnie jego waga trzyma się normy, a opona zniknęła, nadal ograniczamy mu spożycie cukru. Jakoś za nim nie tęskni i cieszy się jak od czasu do czasu ma dyspensę na słodkie.
Jak tak przyglądam się z boku, dyskutuję z innymi mamami dochodzę do jednego wniosku. To my rodzice wieszamy psy na koncernach spożywczych. Plujemy na reklamy w TV. Obrażamy się na sklepiki szkolne i bojkotujemy ich istnienie. Zastanówmy się jednak, po której stronie leży wina?
U naszego syna w szkole jest sklepik. Oczywiście do kupienia wszystko co niezdrowe, słodkie i kolorowe. I co z tego? Nasze dziecko dostaje 2 zł raz w tygodniu i wtedy może sobie kupić co chce, lub zachować pieniążek i wrzucić do skarbonki, zbierając w ten sposób na coś „większego” – jego wybór. Nasza przebiegłość polega na tym, że za 2 zł niewiele może w sklepiku kupić, a jednocześnie ma do wyboru zbieranie na ukochaną grę, bo wie, że im więcej wyda, tym dłużej będzie na nią czekał (ale z nas sprytni rodzice). To działa – coraz mniej wydaje. To my rodzice decydujemy o tym, czy damy dziecku pieniądze na słodycze, czy nie. Nasze dzieci przecież nie zarabiają. To my im te słodycze podajemy na tacy.
Najlepiej widać to w statystykach. W Polsce 15% dzieci pomiędzy 12 a 36 miesiącem życia ma nadwagę. Jak pokazują dane, to wcale nie nastolatki mają z wagą największy problem – to dzieci w wieku 4-6 lat są najbardziej otyłe – a wtedy to my rodzice kontrolujemy ich jadłospis.
Pamiętajcie więc o przysłowiu „czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci”. Warto przypilnować, żeby nie nasiąkała cukrem, bo na starość może „trącać” cukrzycą.
„Przeciętny tegoroczny pierwszoklasista od urodzenia zjadł już pod różnymi postaciami 84 kg cukru.” To daje zatrważające 14 kg rocznie. To natomiast w przybliżeniu 38 g dziennie, czyli 5,5 łyżeczki lub 3 łyżki stołowe cukru… (Pan K pięknie to przeliczył).
Na koniec cytując wspaniałego ojca z Blog Ojciec „Nie przesadzajcie też w drugą stronę. Słodycze są złe, ale życie jest zbyt krótkie, żeby nie jeść czekolady.” My proponujemy gorzką.
* więcej TU
11 komentarzy
O, zdecydowanie. Dużo w tym racji. Ludzie lubią zwalać winę na złe koncerny. A kto, przepraszam, to wszystko je? To nawet nie kwestia cukru, też nie ma co się czepiać batonika od czasu do czasu. Liczą się proporcje i najważniejsze – to co je rodzina na co dzień. Jeśli w domu codziennie są frytki na śniadanie, jeśli co weekend grill z karkówką i ziemniaki w ilościach przemysłowych, to odstawienie słodyczy nic nie da. To jest albo albo. Żeby zdrowo chować dziecko, trzeba też samemu w miarę zdrowo żyć. Jak jestem niechętna ekosreko i uważam to za lekką paranoję, to jednak wierzę, że przykład idzie z góry. Ciasteczko od babci nie zabije, zabije codzienna micha kaszy wielkości jak dla dwóch dorosłych, a nie jak dla małego dziecka. Dzieci w Polsce są przekarmiane, w stołówkach szykuje się im za duże porcje, potem nauczycielki stoją obok i pilnują, żeby wszystko było zjedzone, choć dziecko pęka w szwach. To jest chore. I jeszcze ta chałwa na podwieczorek O_o
i pod tym się podpisuje.. Ta nowa kampania “Ty decydujesz co je Twoje dziecko, ale to dziecko decyduje ile je” w zupełności oddaje cały sens żywienia dzieci.
Musimy być sprytniejsi niż wszyscy specjaliści od marketingu koncernów spożywczych razem wzięci. Zanim sięgniemy po “konieczny do zdrowego rozwoju” produkt zastanówmy się 5 razy, bo najprawdopodobniej jesteśmy robieni w bambuko.
A z drugiej strony też jestem zdania, że fiksując się za bardzo doprowadzimy do tego, że jak tylko dziecko będzie miało okazję zerwać się ze smyczy zdrowego żywienia, to pochłonie wszystkie słodycze jakie tylko będzie miał w okolicy.
Zdrowy rozsądek i myślenie – w cenie również w przypadku żywienia dzieci.
Dlatego właśnie racjonalne podejście, a nie zakaz jedzenia czegokolwiek z cukrem jest w cenie
Oj ja czytam, i staram się wybrać najlepsze z tych najgorszych. Pije tylko wodę, do roku zero cukru i soli. Teraz się zdarza, ale znacznie lepiej niż “wszędzie wkoło”. No… W ciągu dnia serek, to jedyna rzecz z cukrem 😉
Najgorsi jednak dziadkowie i rodzice niedoinformowani i nafaszerowani reklamami :/
No właśnie…. to my rodzicie musimy myśleć i nie dać się ogłupić…
Lubimy słodkie : to naturalne i niejako wrodzone… Mleko mamy też jest słodkie 🙂 Przyznam, że lubię słodycze i od kiedy Ania skończyła 2 lata na ogół wysępi herbatnika czy kilka m&m’sów, ale staram się bardzo, żebyśmy wszyscy jedli raczej domowe ciasto, często tylko lekko słodzone ksylitolem lub cukrem trzcinowym. Lubi suszone owoce. Batoniki na czarną godzinę kupuje w rossmanie z owoców i płatków owsianych. Żadne łzy nie skłoniłyby mnie do podania czekoladowego, zresztą ona nie wie, jak to smakuje. Czytam etykiety, nie dostawała słodzonych kaszek, deserków, jogurtów czy soczków. Ubolewam, że kubuś jest z cukrem trzcinowym, ale zawsze, playa omijamy, ale karotkowego czasem dostanie … Mały jest wybór napojów dla dzieci poza wodą, jeśli zapomnimy bidonu z domu. Teraz jest łatwo, bo nie ma kontaktu z innymi dziećmi, nie ogląda tv. Potem wpływ rówieśników będzie trudny do odparcia…
Z pewnością póki co tych 3 łyżek stołowych jej oszczędzam, a skoro ona nie je, to ile jedzą niektóre dzieci, skoro średnia tyle wychodzi… Podobnie jak z konsumpcją alkoholu na głowę: ktoś wypija przydział abstynenta….
Może do czasu przedszkola i szkoły sama trochę popracuję nad tym, żeby cukier przestał mi smakować i żebym umiała zastąpić go całej rodzinie wystarczająco atrakcyjnymi zdrowymi słodyczami. Na razie najlepsza metodą jest nie mieć słodyczy w domu…
Uwierz mi, starałam się nie mieć słodyczy…nawet na nie nie spoglądać… nie udało mi się..choć czekolada być musi
W naszej szkole podstawowej został zlikwidowany sklepik, za to na lekcjach dzieci dostaję jabłka,marchewkę, rzodkiewkę…
Fajną macie szkołę. U nas niestety jeszcze komercja trzyma władzę….
Najgorzej, że rodzice pilnujący cukru są wyrodni, dziwni, chorzy, nawet dla rodziny
Czasem naprawdę zastanawiam się, czy nie jestem wielbłądem…